Boży pożar

Jezus powiedział do swoich uczniów: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej. (Łk 12,49-53)

To jest tekst nie tyle może dziwny, co mocno przeinaczany i stanowiący podbudowę czasami zupełnie błędnych ideologii i poglądów. Łatwo się domyśleć – chodzi o różnej maści rewolucjonistów, którzy na podstawie błędnego rozumowania w/w słów mogą próbować podpisywać Jezusa pod swoimi czynami i próbować przekonywać, że „przecież On tak sam głosił”. „Skoro Jezus rzuca ogień – to my też, przecież tak kazał”. Bardzo wygodne i oczywiście absolutnie wyrwane z kontekstu. Tak, Jezus mówi o ogniu – ale nie o takim ogniu, jaki rozpalają także i dzisiaj na świecie różnej maści bojówkarze i skrajni radykałowie, próbujący religią usprawiedliwiać przemoc (wystarczy popatrzeć na tragedie Koptów w Egipcie). 
Jezusa można śmiało nazwać Bożym Gwałtownikiem – co dobitnie pokazał działając bardzo zdecydowanie (w tym sensie gwałtownie, nie chodzi o nieprzemyślane i pochopne decyzje) przy wyrzucaniu kupców ze świątyni (Łk 19,45-48) i w wielu innych sytuacjach. Samo bycie gwałtownikiem nie jest niczym złym – na co wprost wskazuje inny, nie da się ukryć, gwałtowny tekst i wypowiedź Jezusa, po prostu wskazującego na bezcelowość poszukiwania sensacji tam w Jego osobie (Mt 11, 7-19). Padają tam słowa: Królestwo Niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je (Mt 11, 12). Jeśli zrozumieć gwałtowność jako gorliwość i gotowość do podejmowania radykalnych, a potrzebnych i koniecznych, decyzji – to przecież jest to postawa ze wszech miar słuszna. Ile razy gwałtownik zdobywa się na coś, czego osoba niezdecydowana nigdy nie podejmie. Musimy jednak pamiętać – aby gwałtowność nie przekształciła się w zapalczywość, nie została podszyta egoizmem, agresją. Tak, to też tak bardzo nasze, ludzkie, słabe. 
Ten ogień, o którym mówi Jezus, ma swój początek na krzyżu.  „Ogień”, który oczyści i zapali serca, a który zapłonie na krzyżu (J 12, 32). To jest to prawdziwe pragnienie Jezusa i intencja, z jaką wypowiada te słowa – pragnie wręcz i oczekuje, choć po ludzku to bardzo dla Niego bolesne, chwili, w której ostatecznie rozprawi się ze Złym i zwycięży, wywyższony na krzyżu i po ludzku pokonany, a jednak ostatecznie zwycięski i żyjący na wieki. Pragnie, aby na świecie zapłonął ogień, który bierze początek z Jego zwycięstwa, czyli idzie od krzyża do pustego grobu i dalej w świat – ogień Ducha Świętego, którego zesłał najpierw na Dwunastu i Maryję, a dzisiaj posyła w świat przez posługę biskupów w sakramencie dojrzałości chrześcijańskiej. Ogień pod każdym względem twórczy, budujący, tworzący, oczyszczający i wyzwalający – nigdy niszczący, chyba że to, co złe, słabe i grzeszne, i pozostawiający odnowione to, co powinno być w człowieku rozwijane, pielęgnowane i jest po prostu piękne, a czego czasami pod warstwą brudu grzechów i słabości nie zauważamy, zapominamy. Ogień, który z założenia nie tylko ma rozpalić tego, w którego sercu się wzniecił – ale powinien być rozdawany i zaszczepiany w serca innych, taki Boży pożar, chrzest w Duchu Świętym.
Ten ogień odnowi świat, ale poróżni także ludzi, ponieważ nie każdy potrafi opowiedzieć się za prawdą, oczyszczeniem – Jezusem. Zapowiada On rozłam, i te słowa znajdują odzwierciedlenie także w ewangelii Mateusza: 

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10, 34-39)

Inne słowa, ale dokładnie to samo znaczenie i przesłanie. Ten, który idzie za Jezusem, musi być gotowy na niezrozumienie, przykrości i nawet wrogość, także ze strony po ludzku osób najbliższych. Kluczowe jest zachowanie odpowiedniej hierarchii – to, gdzie (na którym miejscu) jest Bóg, a gdzie jest cała reszta. Boży pokój może rozradować ludzkie serce dopiero wtedy, kiedy doprowadza człowieka do prawdy o sobie samym – o swojej małości, grzeszności, a jednocześnie o umiłowaniu przez Boga i zbawieniu jako darze i zaproszeniu, na które, jeśli decydujesz się odpowiedzieć, powinieneś być radykalny w zmianie swojego życia, konkretny. Dopiero tak wyzwolony z bzdurnej pewności o swojej wielkości, samodzielności i samowystarczalności człowiek staje się naprawdę wolny. 
Może to, o czym piszę, jest oczywiste – to świetnie. Niewątpliwie jednak sporo jest ludzi, którzy – zwodzeni przez tych, którzy te słowa wypaczają – dopuszczają się rzeczy strasznych, przekonywani, że „bóg tak chce” (celowo z małej litery) i inaczej się nie da. Za tych wszystkich trzeba się modlić o opamiętanie, skruchę i otwarcie oczu. Ale do tego oni sami muszę tego prawdziwego Boga wpuścić do swojego serca, pozwolić Mu się zapalić.