Zbawienna bezradność Króla

Tekst opisu Męki Pańskiej na Niedzielę Palmową – za długi, żeby wklejać – ale zdecydowanie warto się nad nim pochylić – tutaj

Zupełnie tego nie rozumiem. Po co wersja krótka? Czy raz w roku – no dobra, dwa razy (w Wielki Piątek w Liturgii Męki Pańskiej, też) nie można tego tekstu przeczytać w całości? I tak sukces – Niedziela Palmowa to jedyny dzień, kiedy kazanie jest zawsze trafne, dobitne, mocne, bolesne i prawdziwe tak, że bardziej się nie da. Bo mówi je z krzyża sam Jezus. Nie trzeba słuchać, mniej lub bardziej polityczno-smoleńsko-uprzedzeniowo-dziwacznych (w większości, niestety), albo po prostu na odwal przeczytanych z kartki tzw. homilii, które z homiliami niewiele wspólnego mają. Może to brzmi jak Gorzkie Żale (nabożeństwo, do którego nie udało mi się nigdy przekonać…), ale takie są moje, w większości, ostatnie doświadczenia z mszy niedzielnych. Wyjątek – parafia obecnie jeszcze rodzinna, gdzie krótkie słowo jest głoszone na każdej mszy, świątek-piątek, także rano. Nic dziwnego – praktyka czyni mistrza, w tej materii także. Co do Niedzieli Palmowej – raz w ciągu roku liturgicznego księża robią miejsce wymownej ciszy Golgoty.  

Tyle razy – nawet w ostatnim tekście – pisałem, nie bez pewnej dumy i radości, że Jezus robił w konia i niweczył kolejne knowania plany faryzeuszów, aby podłożyć się im, pozwolić sobie na słowa, które im z kolei pozwolą na oskarżenie Go przed ludem, starszyzną, Sanhedrynem. Paradoks więc – czemu tak bardzo dał się podejść? Nie, nie dał się. Można się spierać, na ile był świadomy tego, co się z Nim stanie, w Wielki Czwartek, gdy wszyscy przygotowywali się do święta Paschy. Czytając ewangelistów – emocje można wyczuć w powietrzu, z perspektywy czasu i historii. I Jezus, i uczniowie musieli zdawać sobie sprawę, że Jezus stąpał po coraz bardziej cienkim gruncie, że prędzej czy później faryzeusze się do Niego dobiorą. Z tego wynika motywacja Judasza – nie rozumiał, albo rozumiał opacznie, misję Jezusa, chciał widzieć w Nim władcę, ale ziemskiego, który przywróci państwowe królestwo Izraela, stanie na czele powstania i wyrzuci z Palestyny Rzymian. Liczył, że w sytuacji narażenia Jego życia, Jezus okaże swoją wielką moc, i Naród Wybrany zatryumfuje. 

Jak bardzo się mylił. Zrozumiał to jednak zbyt późno. To znaczy – dla niego, jak dla każdego, za późno nie było. Jego jednak zjadły wyrzuty sumienia. W bardzo podobnej sytuacji był Piotr – Skała, Opoka, która padła i rozsypała się, gdy trzykrotnie zaparł się Jezusa. On jednak nie poddał się, nie zwątpił – przede wszystkim w miłosierdzie Pana – i tak stanął na czele Kościoła, jako ten, który ma paść baranki i owce, i który trzy razy (jakby dla zmazania zaparcia się) potwierdził później, że tak, że miłuje, i to bardziej niż inni. Judasza zgubiło nie brak miłosierdzia czy przebaczenia ze strony Boga – ale to, że on sam sobie nie potrafił wybaczyć. To doprowadziło go do samobójstwa.
A Jezusa? Najpierw przed Najwyższego Kapłana. Nie wyparł się swego rodowodu. Starali się, jak mogli, aby oskarżać Go fałszywie na różne sposoby. W końcu pytanie zostało sformułowane tak, że odpowiedź mogła być tylko jedna. Tak, Ja nim jestem. Krótkie słowa, krótkie zdanie – które przecież tak jasno wynikało i pobrzmiewało ze wszystkiego, co w trakcie swej publicznej działalności dokonał. A w Wielki Czwartek doprowadziły Go z Ogrójca, przez lochy arcykapłana, do Piłata i na Kalwarię. 

Ważna postać to sam Piłat – najlepszy dowód na to, że niezdecydowanie może także być winą. Brak odwagi może niszczyć, może być – i w jego wypadku był winą. On nie chciał Jezusa skazywać. Tak, przeszkadzał Mu jako potencjalny powód zamieszek w prowincji, za którą odpowiadał. Ale nie bez powodu żona go uprzedzała – nie miej nic wspólnego z tym sprawiedliwym. Skoro sprawiedliwy – za co Go zabijać? Przede wszystkim Piłat się bał, a Żydzi nacisnęli na czuły punkt – brak zdecydowanej, ostatecznie okrutnej reakcji mógłby oznaczać pobłażliwość i brak dbałości o kult cesarza. Wszyscy wiedzieli, że pozycję zawdzięczał nie swojemu urodzeniu, a wżenieniu się w dobrą rodzinę. Nie mógł ryzykować. Teatralny gest umycia rąk, a nawet deklaracja zebranych krew Jego na nas i na dzieci nasze nie zmieniły tego, że los Jezusa przypieczętował piłatowy strach.
To, co działo się z Jezusem w tym czasie, to najlepszy dowód dla niedowiarków, kwestionujących Jego ludzką naturę. Czy Bóg bałby się tak, jak Jezus w Ogrójcu? Czy prosił by Ojca, aby oddalił to, co było tuż przed Nim, jako nieuchronna przyszłość? Na pewno nie. Był jednak człowiekiem, jak każdy z nas. I poza świadomością wyjątkowości swojej misji, tego że musi w niej wytrwać za wszelką cenę do końca – bał się po ludzku męki, której zapowiedź wieszczyły wszystkie znaki na niebie i na ziemi, w tym pisma proroków. Ból, strach, smutek, a nawet przerażenie – On to wszystko odczuwał, one przejmowały Go przez te dramatyczne ostatnie dni życia. Niektórzy chcą w tych słowach, i wołaniu z krzyża, widzieć utratę wiary, zwątpienie. Ale to po prostu wołanie człowieka, który niesłusznie osądzony i skazany umiera na krzyżu za wszystkich innych, dalece bardziej od Niego winnych. Człowieka, który będąc równocześnie Bogiem, ofiarowywał swój pot, ból i łzy za zbawienie świata. Bo wiedział, że musi. Że za Niego nikt tego nie zrobi. Że ludzie mają tylko w Nim nadzieję. Nawet, gdy sobie z tego nie zdawali sprawy.
Ten moment odczytywania słów Męki Pańskiej – czy to w Niedzielę Palmową, czy w Wielki Piątek – jest bardzo symboliczny. Tłumy w kościołach, mniej lub bardziej wierzących, najpierw wychodzą z Jezusem w symbolu zakrytego krzyża, w procesji, jak wiwatujące wtedy tłumy w Jerozolimie, gdy On na osiołku wjeżdżał do miasta na tydzień przed Paschą. Potem, przecież niewiele później – w kościele kilkadziesiąt minut, oni wtedy kilka dni później – stoją w milczeniu, niemi świadkowie. A może bardziej – jako ten tłum, który skandował, czy to u arcykapłana, czy u Piłata, żeby Go ukrzyżować? To bez znaczenia. 

Ważne, żeby uświadomić sobie jedno. On jedyny – Ten, którego ukrzyżowali – był bez winy, a został umęczony za winy nas wszystkich. Miał moc, mógł zejść z krzyża, mógł wezwać zastępy anielskie, które rozniosły by ich wszystkich na cztery wiatry. Te kilka ostatnich dni – czy to do środy, czy przez Triduum do Niedzieli Zmartwychwstania – to ostatnia okazja, aby poza byciem niemym świadkiem, pozwolić, aby ta prawda coś we mnie zmieniła. Żeby w Wielki Piątek zostać pod krzyżem, jak Maryja i Jan – a nie uciekać od niego jak pozostali apostołowie. Żeby w niedzielę rano biec do pustego grobu nie jak ci, którzy bali się, że ktoś wykradł ciało fałszywego mesjasza – ale ci, którzy zaczynali rozumieć, o czym On mówił, co zapowiadał. Że zmartwychwstał.