Cheesburger miłosierdzia

Dwa obrazki, sytuacje z dzisiejszego dnia. 
Obrazek pierwszy. Krótkie, w ramach tzw. przerwy obiadowej, spotkanie z kiedyś bardzo bliską osobą (żaden związek – przyjaźń). Tak, kiedyś. Osoba, która – choć niewiele młodsza – była dla mnie naprawdę wzorem i motywacją w zakresie swojej postawy wobec Boga, wiary i świadczenia o niej. Kiedyś, lat temu pewnie blisko 10. Później różnie bywało, aż do momentu, gdy podczas jednego ze spotkań usłyszałem, że straciła wiarę, że Boga nie ma, że jesteśmy przysłowiowymi kowalami własnego losu i tylko od nas zależy, co i jak robimy, tylko przed sobą z tego odpowiadamy. Jakoś tak wyszło, że kontakt – nie z tego powodu, choć mocno tę zmianę jej postawy przeżywałem – rozluźniał się, widywaliśmy się coraz rzadziej. Dzisiaj widzieliśmy się po raz pierwszy od… pół roku? Rozmowa jakby drętwa, pytania lakoniczne, standardowe. Dowiadywanie się nawzajem, kto z kim ma kontakt, co tam słychać u znajomych – a ten ma zaraz ślub, a tamta za miesiąc. Siebie przyłapałem na zadaniu raz, ją zaś – kilka razy – pytań odnośnie spraw, o których rozmawialiśmy i pytaliśmy się nawzajem poprzednim razem; czyli nawet wtedy, ani ja jej, ani ona mnie specjalnie zbyt dokładnie nie słuchała. 
 
Cieszę się, że się spotkaliśmy – bo kiedyś ta relacja fajniejsza była, a to zawsze okazja, choćby w środku, do wspomnień. Cieszę się, że tej osobie się układa – zawodowo, i (wreszcie) w związku. Szkoda, że planuje po prostu zamieszkać ze swoim partnerem, i wystarczy. Ja powiedziałem wprost – nie rozumiem, co stoi na przeszkodzie małżeństwu, skoro ludzie chcą być razem, szczególnie gdy – jak w ich przypadku – ani do związku cywilnego, ani sakramentalnego przeciwwskazań nie ma. No, poza wolą. Ona – że uważa inaczej. Cóż… Czy to ludzie się tak zmieniają? Czy poglądy ludzi się zmieniają? Czy wreszcie poglądy zmieniają samych ludzi? 
Obrazek drugi. Wracam, zadumany, z wspomnianego wyżej krótkiego spotkania. Przelotem w McDonaldzie, z pośpiechu, bo w fast foodach nie gustuję (ale jak nie wiem, gdzie zjeść, wolę iść tam, bo wiem mniej więcej, co dostanę), po kilka cheesburgerów w ramach mało zdrowego, ale szybkiego obiadu. Idę szybkim krokiem w kierunku pracy, staję na światłach. Podchodzi niepozorny, acz schludnie ubrany, choć dość lekko, starszy pan. Zaczyna od tego, że on przeprasza że przeszkadza, i czy nie poratowałbym go czymś do jedzenia, bo od rana chodzi i żebrze, i głodny jest. Pogoda pod przysłowiowym psem, duszno, ale natrętna i dość mocna mżawka. Pierwsza myśl – spławić, wielu jest takich naciągaczy. Druga – przecież to też człowiek, dobrze mu z oczu patrzy, na naciągacza nie wygląda. 
 
No i podzieliłem się z nim swoim obiadem, po pół. Na pewno jemu ten posiłek był bardziej potrzebny ode mnie. Tak, może to sposób na ukojenie swojego sumienia… Wiele razy takim ludziom odmawiam. Czemu? Pisałem kiedyś, jak kilka razy dałem, i to sporo proszącemu, po czym na własne oczy widziałem, jak szedł i przepijał te pieniądze. Może i powinienem pomagać więcej potrzebującym, choćby wspierając różne organizacje zajmujące się stałą pomocą potrzebującym – w końcu w nie tak długim czasie moje zarobki wzrosły dość mocno. Inna rzecz – potrzeby związane z większą rodziną także. Ale na pewno zrobiłem coś dobrego, i z tego się cieszę. 
 
Cieszę się, że ten pan poprosił mnie o pomoc. Ubodło, jak zaczął dziękować, a ja na to, że żaden problem. Spojrzał na mnie wtedy z wdzięcznością, ale i smutkiem w oczach – oj, panie, nawet pan nie wie, jaki to dla innych problem. Jezus dzielił 2000 lat temu chleb i ryby, karmiąc ludzi – jak tu nie podzielić się dzisiaj cheesburgerem? Okazja do gestu miłosierdzia. Oby nie ostatnia. Obym każdą potrafił wykorzystać.