Akcja Charamsa i dlaczego się nie udała

Życie nie znosi pustki, Zły nie śpi. A więc zadziało się na dniach. Jak zażartował jeden z autorów – w Watykanie same kłopoty z tymi Polakami: niedawno Wesołowski, teraz inny Charamsa… 

Kto? Ks. prałat dr Krzysztof Charamsa, 42 lata, kapłan diecezji pelplińskiej, z urodzenia gdynianin, zatrudniony w Kongregacji Nauki Wiary, wykładowca teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim oraz na Papieskim Ateneum Regina Apostolorum w Rzymie, drugi sekretarz Międzynarodowej Komisji Teologicznej. 
Osoba – mimo, iż prałat papieski, pracujący w „centrali” – tak naprawdę do zeszłego tygodnia nieznana szerzej. Jego twarz pojawiła się w ostatnim numerze TP na okładce w kontekście sporego artykułu pt. Teologia i przemoc, w którym – całkiem sensownie, nie ukrywajmy – wypunktował liczne mankamenty twórczości ks. dr hab. Dariusza Oko (tytułowanego dzielnie na wyrost profesorem – które to stanowisko, owszem, zajmuje, ale tytułu naukowego nie posiada) w kontekście tego, że karygodnym jest posługiwanie się chrześcijanina i katolika językiem tak pełnym nienawiści i pogardy, jak to czyni niejednokrotnie ks. Oko. 
W mojej ocenie, i to zamierzam podkreślić, pomimo kontekstu sytuacyjnego – tekst dobry i krytyczny, dość obszerny i konkretnie uwypuklający taki a nie inny (karygodny, w mojej ocenie) styl twórczości ks. Oko. Wreszcie ktoś podjął rzeczową dyskusję z owym księdzem, który znany jest głównie z plucia i upowszechniania w tym kraju pojęcia „gender”… do granic absurdu, które już chyba nie raz przekroczył, czego przykrą pochodną – niestety, trafnie – były pojawiające się komentarze, że dla Kościoła w Polsce zagadnienie gender stało się właściwie centrum działania, i więcej mówi się o gender niż o Jezusie, zbawieniu, Ewangelii. Słabo, co? Stąd moje po pierwsze zainteresowanie, po drugie pewna satysfakcja, że wreszcie ktoś podejmuje polemikę z ks. Oko i otwarcie, ale i na poziomie, nazywa sprawy po imieniu. „Gdy teologia staje się manifestem nienawiści, a nie racjonalnym wykładem myśli biblijnej i tradycyjnej wspólnoty chrześcijańskiej, nie jest już teologią, tylko zaczynem wojny ideologicznej”. Trudno być wiarygodnym świadkiem Jezusa, kiedy mówi się tylko o gender, ruchach gejowskich czy rzuca niepokojącymi statystykami. 
Za chwilę jednak, dzień czy dwa później, światło dzienne ujrzy materiał video, w którym tenże ks. Charamsa z uśmiechem, wręcz dumą oznajmia światu – przedstawiając się tak mniej więcej, jak ja to uczyniłem o nim powyżej – „jestem gejem”. Skrótowo – jest gejem, czuł się nim od zawsze, jest z tym szczęśliwy, od 5 lat pozostaje w związku z narzeczonym Eduardem. Zapowiada konferencję prasową, która odbywa się w jednej z popularnych rzymskich knajpek – pojawia się sam cały na czarno, pod koloratką, a obok ów narzeczony. Tworzy wizerunek współczesnego Lutra, bojownika o prawa uciśnionych, pogromcy homofobii – formułuje w tym zakresie bardzo konkretne i daleko idące postulaty, a wręcz żądania
Tu nie jest problemem to, że ks. Charamsa się zakochał – w końcu to zjawisko samo w sobie raczej nie jest obce większości ludzkości. Nie chodzi nawet o to, że zakochał się w osobie tej samej płci (co akurat dla mnie jest niesmaczne). Z kontekstu wypowiedzi wynika, że związek kwitnie, zatem należy uznać, iż dochodzi do aktów seksualnych, że bohater tej smutnej historii zamierza żyć długo i szczęśliwie z narzeczonym – a zatem ks. Charamsa jako kapłan i flagowy prałat jednej z najważniejszych rzymskich dykasterii z pełną świadomością łamie jedną z podstawowych zasad związanych z kapłaństwem (tak, wiem, żaden to dogmat czy przykazanie – tradycja – a jednak oczywista, niepodważona cały czas i obowiązująca: bezżeństwo i celibat), wykładowca akademickie jakby jednym wystąpieniem przekreśla i podkreśla, że to, co robił dotychczas, było nieszczere. Chodzi o to, że ma pełną świadomość, że grzeszy – zaś jego postawa to nic innego jak rozpierająca duma, radość, radość z możliwości podzielenia się z innymi swoim grzechem. Nikt nie kazał mu być księdzem, nikt go nie zmuszał. Skoro jednak zdecydował się przyjąć święcenia, dokonując wyboru i przyjmując wyrzeczenie w sferze seksu – ciśnie się kolokwialnie na usta: wtf? Co to ma być? 
Co ciekawe – a w sposób dość jaskrawy widać było np. w materiale przygotowanym przez TVN i Katarzynę Kolendę-Zalewską, którą to stację trudno uznać za prokatolicką czy sympatyzującą z Kościołem – skonsternowanie sytuacją nie tylko prezentują środowiska katolickie, chrześcijańskie, ale także dalekie od posądzenia o wszelkiego rodzaju sprzyjanie Kościołowi czy reklamowanie osób duchownych. Jak by nie patrzeć – w kontekście zwykłej uczciwości, rzetelności, wiarygodności osoby duchownej – trudno jest zrozumieć, jak żył przez 18 lat kapłaństwa facet, który funkcjonował w swoistej schizofrenii, sprzeniewierzając się zasadom moralnym, na których straży z definicji i powołania (kapłaństwo), nie mówiąc już o „pracy” (taka a nie inna kongregacja) powinien stać. Celibat to przyrzeczenie nawet nie tyle wobec Kościoła, co Boga. „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi. (Mt 5, 37) – gdzieś coś dzwoni? Hipokryzja. Która zakończyła się w tak dramatyczny sposób, wręcz wybuchem emocji, frustracji, złości, zmęczenia podwójnym życiem. 
Czy można uwierzyć, że to działanie ks. Charamsy wypłynęło faktycznie z potrzeby chwili, jego spontanicznej reakcji na krytykę po zajętym stanowisku i postawach w Kościele? Ja nie jestem skłonny, aby w to uwierzyć, szczególnie przy ewidentnej medialności i wyreżyserowaniu poszczególnych etapów tego, co obserwowaliśmy w ostatnich dniach. Ktoś z komentatorów przytoczył bardzo dobre porównanie – sytuacja ks. Charamsy i innego duchownego, również homoseksualisty, oraz jego coming out, dla którego ujawnienie orientacji seksualnej bynajmniej nie było manifestacją, protestem, widowiskiem medialnym (dokonał jej po konsultacji z przełożonymi zakonnymi), i któremu nie przeszkadza ona trwać nadal jako celibatariuszowi. 
I teraz wrócę jeszcze do początku – czyli artykułu w TP. Jak już to wyraziłem, niezłego. I co z tego – to już jest teraz bez znaczenia. Może ktoś kiedyś skojarzy ks. Charamsę z nim – mała szansa, bo nie mam żadnych wątpliwości, że w świadomości społecznej większości zdecydowanej zapisze się jako „ten ksiądz gej (etc.)” w kontekście zachowania, postawy autora, a nie argumentów i słuszności lub braku jego tez. Powtórzę – pisząc o ks. Oko ks. Charamsa miał rację, używał trafnych argumentów – tylko że o tym pies z kulawą nogą nie będzie pamiętał. Na własne życzenie tegoż księdza, na skutek takiej a nie innej postawy (czego nie należy utożsamiać z samym faktem, że jest gejem – chodzi o postawę, działanie). A szkoda. 
To jest to, co napisał w oświadczeniu na okoliczność całej sytuacji ks. Adam Boniecki MIC. Kontekst sytuacyjny nie wpływa na merytorykę tekstu, dzięki któremu ks. Charamsa stał się szerzej znany. Gdyby redakcja TP była świadoma orientacji seksualnej autora, rzetelność wymagała by ujawnienia tejże w ramach tekstu lub przypisu. Nie wiedzieli. Co nie przeszkadza – celowo użyję tego słowa – prawicowym autorom mającym chyba jednak pewien problem z postrzeganiem rzeczywistości (wyzywającym, wypisującym brednie o tym, że Charamsa nigdy duchownym nie był ?, ubliżającym) wypisywania głupot o tym, że oto „wielka nierządnica” TP wreszcie ukręciła bata sama na siebie, że to koniec itp. Skąd to znamy? Zwolennicy ks. Oko, posługujący się bardzo podobnym językiem. Tym bardziej cieszy, że redakcja nie zamierza porzucić tematu, w którym ks. Charamsa zabrał głos swoim tekstem. 
W oświadczeniu TP wskazano, że „Ks. Charamsa przyznaje, że publikując artykuł w „Tygodniku” nie myślał o ujawnianiu swojej orientacji ani nas o niej nie informował”. Znowu przykrość, bo to jest zwyczajne kłamstwo – co można w tej chwili stwierdzić wręcz z pewnością. Ani bowiem moment skomasowania tych działań nie był przypadkowy, ani też nie zaistniały one spontanicznie. Tekst o objętości jak rzeczony opublikowany w TP musiał być przygotowywany, podobnie wysokiej jakości nagrania video z coming out’em ks. Charamsy – nie jedno, a szereg. Przyznał też, że napisał książkę – ktoś uwierzy, że to wszystko, ot, na kolanie, spontanicznie, wczoraj-dzisiaj? To po prostu dobrze sfinansowana i skrupulatnie przygotowana akcja nastawiona na promocję środowiska gejowskiego w przededniu rozpoczęcia Synodu Biskupów poświęconego rodzinie, do wywarcia nacisku na gremium ojców synodalnych. Nie, to nie teoria spiskowa – daleki jestem od nich. Tak to po prostu wygląda. Ksiądz, jeszcze przed wypuszczeniem tekstu w TP, kontaktował się z wieloma tytułami prasowymi, dostosowując swoją „ofertę” do ich profilu, podkreślając wartość materiału – potwierdziły to redakcje Newsweeka i Wprostu. W efekcie – pomimo chwilowego rozgłosu i popularności, którą pewnie zachowa przez jakiś czas, utracił raczej w większości wiarygodność. Tę, którą zyskał od początku, mając na uwadze, kogo (papieża) reprezentuje, do której pozyskania wykorzystał w sposób wyrachowany i jak najbardziej zaplanowany swoją pozycję, stanowisko, tytuły (kościelne i naukowe). 
Ludzie mają prawo czuć się oszukani – i czytelnicy TP (w tym ja). I osoby spoza grona, którym leży na sercu poziom i sposób językowy prowadzenia dyskusji w Kościele, którzy nie akceptują sposobu wypowiadania się przez ks. Oko – bo na skutek tej sytuacji mocno prawdopodobnym będzie sprowadzenie jakiegokolwiek kontestowania wypowiedzi ks. Oko do poziomu i wspólnego mianownika mniej więcej „gejostwo” itp. Zaszkodził w mojej ocenie też homoseksualistom, którzy starają się żyć zgodnie z przykazaniami – bo ugruntował tylko stereotyp, że gej to taki, który robi wokół siebie dużo zamieszania, chce aby go widziano, i wszystko chce pozmieniać. Wreszcie, na pewno takie zachowanie duchownego nie przyczyni się do przekonania do Kościoła i wiary w Jezusa kogokolwiek, to modelowe wręcz antyświadectwo. Boję się myśleć, ile zła ta sytuacja może przynieść tym najprostszym, nie wchodzącym w żadne niuanse, po prostu wierzącym… 
Przykre jest także to, że w swoich wypowiedziach po coming out’cie ks. Charamsa zbliżył się w zakresie używanych sformułowań, sposobu wypowiedzi… do tego, kogo punktował, czyli ks. Oko właśnie. Pomijając już kwestię niesamowitej ilości emocji, jakie mnie uderzyły w jego nagraniach video – niestety, wydaje mi się, odgrywanych w sposób, co tu dużo mówić, mało wiarygodny. Kościelna homofobia, gloryfikacja nienawiści, terroryzowanie, homofobiczne kłamstwo Kościoła, paskudne znieważanie – to tylko kilka przykładów.  
Ta sytuacja pokazuje coś bardzo bolesnego – że Kościół (bynajmniej nie tylko polski) ma duży problem z dwulicowością, podwójnym życiem, schizofrenią pewnej części swoich duchownych, którzy oddają się niejakiej grze pozorów, udają, oszukują. Obrazek ks. Charamsy tylko pokazuje, że ludzie z takimi problemami i skłonnościami bez problemu dostają się do „centrali”, awansują. On nie działał tam sam, nie zorganizował tego sam. Można mówić o „lobby”, można to określić inaczej – w Watykanie jest grupa duchownych, którzy taką „akcję Charamsa” współorganizowali, sfinansowali, zaplanowali. Można by się pokusić o stwierdzenie – Charamsa miał mniej do stracenia, w końcu to tylko monsignor, żaden biskup… Przywołanie pół żartem, pół serio zmarłego abp. Józefa Wesołowskiego to nie przypadek – a kolejny przykład tego, że filtr nominacji, awansów, szwankuje w zakresie moralności wybieranych osób, i to pomimo tego, że mamy kolejny już rok pontyfikatu papieża Franciszka, bardzo wyczulonego na kwestie nadużyć seksualnych. 
Pięknie wypowiedział się o. Józef Augustyn SI: „Musimy bardzo uważać, by ten skandal nie spowodował paniki i fobii homoseksualnej w seminariach. Pierwszym problemem nie jest bowiem pewien rodzaj wrażliwości, taka czy inna skłonność. Problemem nie jest homoseksualizm, ale wierność żyjącemu Bogu i przykazaniom przez Niego nadanym. Wrażliwość homoseksualna nie jest przekleństwem człowieka, lecz wyzwaniem i zadaniem, okazją do wierności żyjącemu Bogu. Bywa, że okazją trudniejszą. Ludzi dojrzałego sumienia, szukających Jezusa szczerze, nigdy nie trzeba wyrzucać z seminarium. Oni sami podejmą odpowiednią decyzję, rozeznając, jakie są warunki do godnego przyjęcia święceń. Człowiek głęboko uczciwy sam poprosi o stosowną pomoc, gdy ma problem i szczerze szuka rozwiązania współpracując z przełożonymi i wychowawcami. Wiem o tym z bezpośredniego spotkania z setkami, setkami alumnów. Człowiek wierny swojemu sumieniu znajdzie rozwiązania dla swojej wrażliwości, takiej czy innej; rozwiązania uczciwe, zgodne z intencją Kościoła. Kościół – odwołując się do nauki Chrystusa – ma prawo stawiać wymagania i warunki. Tak było w Kościele przez dwa tysiące lat, jest dzisiaj i tak będzie”. 
Tym bardziej więc – cześć i wdzięczność dla tych duchownych, którzy pomimo własnej słabości potrafią żyć w szczerości wobec Boga i samych siebie, unikając schizofrenii moralnej. 
W efekcie – zamiast szansy na rzeczową dyskusję i polemikę na temat poziomu, sposobu wyrażania, języka duchownych (i nie tylko) w Kościele, mamy skandal, który – poza dodaniem popularności samemu ks. Oko i niewątpliwie tym, że będzie sam w sobie przywoływany na potwierdzenie słuszności jego tez i sposobu ich wygłaszania – nie przyniesie nic dobrego. 
Nie mam natomiast żadnych wątpliwości, że – pomimo odnotowania sytuacji nie tylko na krajowym podwórku – całe przedsięwzięcie o kryptonimie Charamsa nie wpłynie i nie wymusi jakiegokolwiek działania w ramach Synodu Biskupów. Wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, że zajście może mieć skutek odwrotny do zamierzonego. Duch Święty ciągle czuwa. 
Prymas Polski abp Wojciech Polak mówił w kontekście sytuacji ks. Charamsy o osobistym dramacie, wzywając dla niego łaski opamiętania. Biskup pelpliński Ryszard Kasyna wezwał księdza do powrotu na drogę Chrystusowego kapłaństwa – co, niestety, wydaje się w świetle jego deklaracji mało prawdopodobne. 
Nie jestem w tym dobry, więc na koniec oddam głos Franciszkowi Kucharczakowi z GN: „„Coming out” ks. Charamsy, dokonany w przeddzień rozpoczęcia Synodu o Rodzinie w Rzymie, nie jest, oczywiście, przypadkiem. Patrząc z perspektywy ziemskiej, jest to happening zorganizowany przez księdza, który chce uznania Kościoła dla swoich grzesznych upodobań seksualnych. Ale świadomi chrześcijanie wiedzą, że takie rzeczy to zawsze coś dużo więcej. To wyzwanie rzucone Kościołowi przez osobowe zło, które nigdy nie śpi i aktywizuje się właśnie wtedy, gdy w Kościele dzieje się coś ważnego. To diabelskie „machnięcie ogonem” powinno uświadomić katolikom, że to nie przelewki. Zaczyna się synod. Patrzą na nas niebo i piekło. Na kolana, ludzie”.