Adwent to całe nasze życie. Pobudka!

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. (Mt 24,37-44)
To nie jest tak, że Kościół kręci się w miejscu, zapętla się i w kółko, raz do roku, mówi o tym samym. Że to monotonne, spłycone, a nawet – łatwe (?). Tak, te słowa i wezwania się powtarzają. Tak, nawet teksty liturgiczne też (niedzielne – co do zasady – co 3 lata). Ale czy my – ty i ja – jesteśmy takim samym tobą i mną, jak byliśmy nawet nie te 3 lata temu, a np. rok temu? Ja uważam, że nie. Bóg przychodzi ciągle na nowo do tych samych ludzi, którzy się jednak zmieniają i de facto takimi samymi nie są. Dojrzewamy, dorastamy, zmienia się nasza optyka, punkt widzenia na wiele spraw – Kościół, wiarę, politykę, społeczeństwo. Nie stoimy w miejscu, jesteśmy dynamiczni. Bóg się z tego cieszy – takie jest nasze życie – i On swoją łaską chce uświęcić ten nasz dynamizm, nadać mu właściwy kierunek. 

Z tego, co pamiętam roraty dla dzieci, w jakich… z 15? lat temu brałem udział – zawsze była tam mowa o postanowieniach, jakie uczestnicy mieli podejmować na czas adwentu. Uwaga – nie mylić z wyrzeczeniami wielkopostnymi; tak, i tu i tam czas oczekiwania, ale na dwa zupełnie różne (choć oba bardzo ważne) wydarzenia, ale Wielki Post to zupełnie inny czas, cechujący się innym nastawieniem, innego rodzaju refleksją (Adwent to czas radosnego oczekiwania, czego z pewnością o Wielkim Poście powiedzieć nie można). I z tymi postanowieniami różnie to było – choć pomysł zdecydowanie dobry, bo maluchy to mobilizuje, gdy mogą w taki przede wszystkim dla siebie namacalny sposób zobaczyć, że sami coś zmieniają. Później, jak się zaczęło dorastać – oczywiście okazało się, że nie jest tak ładnie i prosto, i że najczęściej to się zakłada dużo zmian, a udaje się jedna rzecz, albo nawet nie. Dlatego ja zupełnie celowo nic nie postanawiam na ten Adwent. Powoli, małymi kroczkami chcę się stawać lepszy. Bo nie wiem nawet, na czym miałbym się skupić, za dużo tych mniejszych i większych wad. Chcę powoli starać się, aby każdy dzień był lepszy, mniej przez nie zdeterminowany.
Tylko że my bardzo często idziemy na łatwiznę. Z jednej strony w tego Boga wierzymy – Msza święta, paciorek, nie kradniemy i nie zabijamy – ale z drugiej strony najlepsza jest perspektywa, że On jest daleko, w ogólnie przyjętym Niebie i stamtąd sobie łypie na nas swoim Bożym okiem. Odpowiedni dystans, nie za blisko przypadkiem. Wtedy dowolnie można to interpretować, w zależności od sytuacji. Jest fajnie – thanks God, świetnie że jesteś [ale nie za blisko]! Jest mniej fajnie, albo wręcz beznadziejnie – Jaaa, Boże, to Twoja wina, gdzie Ty byłeś? [czemu tak daleko] Konsekwencja? Brak. I nic dziwnego – bynajmniej tak to nie wygląda, ale niektórzy tak właśnie chcą całość widzieć. 
To nie jest tak. Bóg z jednej strony cały czas jest przy nas, towarzyszy nam, wspiera nas i troszczy się o każdego jednocześnie. Ale z drugiej strony – On pragnie, aby inicjatywa wyszła także od nas. Pewnie, Jemu to do niczego nie jest potrzebne. Nie stanie się mniejszy/gorszy przez to, że jeden człowiek czy cały świat Go nagle, za przeproszeniem, oleje. Ale chciałby, abyśmy z Nim, z Jego łaską współpracowali. Odpowiedzieli na te dary, które nam ofiarowuje. Życie można przespać – ale nie o to chyba każdemu chodzi, i nawet Paweł w II czytaniu mówi to wprost (Rz 13,11-14): jeśli dotąd spałeś, stary, pobudka!
Niektórzy bardzo szybko się do Niego plecami odwracają – No jak to… Obiecywałeś, Boże, że mi pomożesz, a tu na studiach/w szkole zasuwać trzeba, pracować później, w domu czasami problemy, kasy nie starcza… Tak. Tylko że konia z rzędem temu, który mi pokaże, gdzie Bóg obiecał komukolwiek, że te problemy znikną? Nie obiecał, nie w tym rzecz. Bóg chce, żebyśmy z Jego pomocą poradzili sobie sami – bo da się. Tylko trzeba chcieć. To tak jak z obrazkiem wędki i ryby – człowiek najchętniej by dostał rybkę od razu, a Bóg chce nam dać wędkę, żebyśmy rybkę sami zdobyli. On będzie przy mnie i będzie mnie umacniał, wskazywał drogę, podpowiadał – ale ja mam tego dokonać sam. Nie dlatego, że Jemu się nie chce, czy On nie może – tylko żebym ja przezwyciężył swoje lenistwo. 
Niektórzy wolą jęczeć i przesypiać swoje życie. Mogą – Bóg nie zmusi, żeby z siebie coś wykrzesać, zrobić coś z tym życiem. Czasami postępują ewidentnie bez żadnego zamiaru zmiany czegokolwiek – czasami tylko, dzień po dniu, odwlekają jakiekolwiek konkretne decyzje, zmiany i posunięcia. Czyli – są na najlepszej drodze, żeby znaleźć się w grupie tych, którzy będą pozostawieni w dniu przyjścia Pana. Bóg nie wskazuje, nie wkłada w usta ewangelisty żadnego konkretnego kryterium – czym się będzie kierował w tym momencie. Trzeba to sobie dopowiedzieć – i przecież nietrudno. Czy ze spania, poza błogim stanem i faktem świadomości przelatywania czasu przez ręce, coś dobrego wynika? Raczej niewiele. 
My mamy być dynamiczni, czym byśmy się nie zajmowali. Tu nie chodzi o to, aby usiąść i mantrować cały Boży dzień: Marana Tha, przyjdź Panie Jezu. Długo byśmy pewnie – świeccy (nie mówię o zakonach klauzurowych np.) nie pożyli, bo i z czego? Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by porywami serca w ciągu dnia – w pracy, szkole, przy dzieciach, przy codziennych domowych obowiązkach – wyczekiwać z radością tego Jego przyjścia. Co więcej – Bóg nam w tym oczekiwaniu towarzyszy i będzie towarzyszył, dopingując i wskazując – to jest dobra droga. Trzeba jednak na nią wejść, żeby to zauważyć, odczuć. 
Adwent to całe nasze życie – tak, z pewnością. Rodzimy się i idziemy przez świat, oczekując dnia powtórnego spotkania ze Stwórcą. Ten wyliczalny, przewidywalny co toku czas w kalendarzu liturgicznym to tylko takie dyskretne przypomnienie dla każdego, kto czasami o obowiązku gotowości zapomina. Warto, szczególnie na początku, uświadomić sobie to i dobrze ten niespełna miesiąc wykorzystać. Żeby tej gotowości, której motyw będzie zdecydowanie na pierwszym planie, wystarczyło nie tylko do nocy Narodzenia Pana albo do nowego roku, ale na cały następny rok. A najlepiej – na zawsze.

I takie pytanie – żeby mieć się nad czym zastanawiać (także ja sam). Na co czekam teraz w życiu? Jeśli wiem – dobrze, pytanie czy jest to coś, na co czekać warto. Jeśli nie wiem – to teraz jest najlepszy czas, by poszukać odpowiedzi. Gdzie? W świetle Bożej miłości.

W Tobie jest światło
każdy mrok rozjaśnia
W Tobie jest życie
Ono śmierć zwycięża
Ufam Tobie, miłosierny
Jezu wybaw nas

Jeden komentarz do “Adwent to całe nasze życie. Pobudka!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *