Jonasz X

Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. (Łk 11,29-32)

Postać Jonasza pewnie każdy kojarzy – ten od ryby. Bóg posłał go do Niniwy (kraju wrogiego Izraelitom), gdzie miał wzywać ludzi do nawrócenia, ale ten – zamiast tego – uciekł i schował się na statku, jakkolwiek dziwnie to brzmi, po czym kazał się… wyrzucić za burtę, i wtedy właśnie połknęła go wielka ryba, w której wnętrznościach, jak podaje pismo, spędzić miał 3 dni. Dopiero tak ekstremalne doświadczenie sprawiło, że posłuchał Pana – i stało się coś niesamowitego, bo ludzie tłumnie się nawracali.
To jest właśnie ten „znak Jonasza” – jego skuteczność w nawracaniu. Jonasz właśnie został zapamiętany i zapisany na kartach Biblii jako ten, który nawrócił całą Niniwę. Ale dopiero wtedy, kiedy Bóg nawrócił jego serce i dał mu uwierzyć, że to nie jest jakiś niewykonalny wymysł, tylko misja skrojona (dosłownie) specjalnie i idealnie na jego właśnie możliwości. Znak Jonasza to cud nawrócenia, jaki dokonał się w Niniwie jego rękami. 
Podobnie z tą „królową z Południa”, konkretnie z Saby, która kawał świata zeszłą – po co? Bo Bóg wskazał jej Salomona i jego mądrość, której mu Pan udzielił, skoro ten sam prosił o serce rozumne i umiejętność rozsądzania sporów, a nie o byle jakie bogactwa. 
Czemu Jezus o tym wspomina, zresztą w dość gorzkich słowach? Tak, wypomina Narodowi Wybranemu – ha! chcielibyście cudów, sztuczek, udowadniania wam. A tu guzik! Jonasz ma wam wystarczyć. Królowa z drugiego końca świata, która szła słuchać Bożej mądrości musi wam wystarczyć. To nie cyrk, nie konkurs cudów. Skąd to porównanie? Bo czy to Salomon, czy Jonasz – to po prostu pikuś przy Jezusie. Każdy z nich działał z woli i dzięki łasce Boga – a przecież Jezus to nikt inny jak sam Bóg-Człowiek. Użycie tutaj przez autora natchnionego sformułowania „coś więcej niż Jonasz” to bardzo ubogie porównanie. 
Ile razy ja sam uciekam przed tym, co Bóg mi proponuje. Ile razy zamykam się na Jego głos, Jego delikatne sugestie i propozycje. On nigdy niczego nie narzuca, nie zmusza. Tylko czemu złorzeczę, kiedy wszystko się wali, a ja – waląc sam jakby głową w mur – zarzucam Mu wszystko, co złe, podczas gdy tak naprawdę winien jestem sam i mój ośli upór? Jonasz musiał przesiedzieć 3 dni w bebechach ryby, żeby zmądrzeć – a ja? Żadne doświadczenie nie jest bez celu, czasem po prostu jeszcze nie dorosłem, nie zmądrzałem, aby ten cel i Boży zamysł odkryć, zauważyć i przyjąć. 
Muzyczny obrazek do tego tekstu – genialny „Jonasz X” nieistniejącej już Kapeli Przyjaciela (znalazłem na Wrzucie). I dziś poszedłem po rozum do głowy, i już biegnę z Tobą razem w życiu mym!

Nie ma na co czekać

Niezastąpiony Franciszek Kucharczak w Tabliczce sumienia z ostatniego GN:

Gdy kilka dni temu wieczorem wsiadałem do samochodu przy supermarkecie, z tyłu podszedł do mnie zaniedbany mężczyzna. Zagadnął metodą „na uczciwego”.

Co będę pana okłamywał, potrzebuję na piwo – powiedział. W pierwszym odruchu chciałem go zignorować, ale przypomniało mi się, że on jest przecież potrzebujący, i to – wbrew deklaracji – niekoniecznie piwa. Wyjaśniłem mu więc, że jestem w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, co oznacza, że nie piję alkoholu w intencji tych, co piją za dużo. I że zobowiązałem się jednocześnie do tego, że nie będę alkoholu kupował, częstował nim i wydawał na niego pieniędzy. – A to rozumiem – powiedział i chciał odejść. Zatrzymałem go. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadał o sobie, o tragicznych kolejach losu, które doprowadziły go do bezdomności. W trakcie rozmowy uświadomiłem sobie, że on naprawdę rozpaczliwie czegoś potrzebuje. Że jest nawet bardziej samotny niż czytelnik gazety przejętej przez Hajdarowicza. Poczułem się bezradny. W myśli poprosiłem Boga o pomoc. W tym momencie przyszedł mi do głowy fragment z Listu św. Jakuba: „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda?”. 
Ewidentnie temu człowiekowi brakowało codziennego chleba, wybraliśmy się więc do supermarketu. On ładował do wózka chleb, mleko, opiekane śledzie, masło… i przy każdym artykule pytał nieśmiało: mogę jeszcze? Gdy wyszliśmy ze sklepu, on miał zakupy, a ja poczucie, że spotkał mnie zaszczyt i że to ja zostałem obdarowany. Potem podwiozłem go w pobliże miejsca, w którym nocował. Stojąc na ulicy zapytałem go, czy chciałby zmienić swoje życie. 
– No przecież, ale jak? – zdziwił się. 
– Czy wierzy pan, że Jezus Chrystus przyszedł, żeby pana zbawić, i zależy Mu na panu dużo bardziej niż panu? – powiedziałem. 
– Wierzę – odpowiedział po prostu. 
– A chce pan oddać Mu swoje życie? 
– Chcę. 
Pomodliliśmy się, tak jak staliśmy. Powtarzając za mną, powiedział Jezusowi, żeby był jego Panem, że oddaje się Mu bez zastrzeżeń, że przebacza tym, którzy mu zawinili. Potem padliśmy sobie w objęcia. Oczy mu się szkliły (no, mnie też trochę). Wtedy powiedział coś, co mnie prawie powaliło: – Bardzo ci dziękuję. Nawet nie za to, co mi kupiłeś… ale za tę modlitwę.
 
Wahałem się, czy opowiedzieć tę historię, to ostatnie zdanie jednak przeważyło szalę. Bo w nim doskonale widać odpowiedź na pytanie, o co właściwie chodzi w ewangelizacji: o umożliwienie spotkania z Jezusem. Spotkania – nie swatania Go na odległość. Bo ludzie potrzebują JEZUSA dużo bardziej niż czegokolwiek. On jest „artykułem” ich pierwszej potrzeby, nawet gdy gonią za tym, co ich niszczy. Nie wiedzą, że On naprawdę żyje i działa i że naprawdę Mu na nich zależy. A nie wiedzą, bo się do Niego nie zwrócili. Zapyta ktoś, co takie oddanie życia Jezusowi zmienia. Gdyby oddał, toby nie pytał. 


Po prostu mocne i prawdziwe.

>>>

Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem
przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku
Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak
będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie
na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona
przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś
więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu
plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się
nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. (Łk 11,29-32)
Kiedy czytam te słowa, mam wrażenie, że roszczeniowość mamy zaszczepioną w siebie jakby od początku – w tym sensie, że od grzechu pierworodnego, bo Boga Ojca o nią nie posądzam, abyśmy od Niego, na Jego podobieństwo zostali czymś takim obdarzeni. 
Historia w tym zakresie bardziej niż bardzo się powtarza, zatacza koło. Izraelici w swojej głupocie, uporze i „dam-sobie-radę-sam” błąkali się po Ziemi Świętej przez 40 lat, kiedy nie ma wątpliwości, że gdyby Bóg im pomógł, bo by na Niego zwrócili uwagę, przeszli by ten dystans w rok. Żydzi za czasów Jezusa ciągle pragnęli, aby złota rybka w wydaniu cieśli z Nazaretu była atrakcją i udowadniała w myśl „pokaż, na co cię stać”. 
Tylko, że nie tędy droga – o czym było bardzo dokładnie i wprost w niedzielę, pisałem o tym ostatnio. Bóg może – pewnie, i nikim żaden z nas nie jest, aby czegokolwiek żądać i rościć. On nic nie musi. A już na pewno nie musi się przed nami wykazywać. Oczywiście, można prosić Pana o znak – tak jak wielu dzisiaj modli się o cud potrzebny do kanonizacji bł. Jana Pawła II. Liczą się pobudki, intencje, to, co jest w sercu. Jeśli z tej perspektywy podejście wygląda – no, skoro chcesz coś od nas, to się wykaż! – to jedyne, na co człowiek ma szanse, to po prostu rozczarowanie. Bóg złotą rybką nie był, nie jest i nie będzie. Wszystko mamy podane jak na tacy – przykazania, historię zbawienia, naukę i tradycję Kościoła. Wystarczy otworzyć swoje oczy, serce i czerpać z tego – a cuda i znaki, jeśli będą naprawdę potrzebne, też przyjdą i to w najmniej oczekiwanym, ale najlepszym momencie. Po to, aby pomóc, a nie, żeby coś się działo.  
Na koniec – nie sposób nie odnieść tej opowieści do bieżącej sytuacji Kościoła w kontekście decyzji Benedykta XVI o rezygnacji. Wielu osobom – mnie także – przewraca i każe zmienić postrzeganie papiestwa jako pewnej stałości, choć pewnie słusznie, bo przecież papież nie podjął decyzji, jaką podjął, pod wpływem impulsu, ale po głębokim jej przemodleniu i, co podkreślał, przede wszystkim wobec Boga i przed Nim. Świat się nie skończy, masoneria nie zaleje Kościoła 28 lutego 2013 r. o godz. 20:00, idziemy dalej – Pan daje siłę swojemu ludowi i wszyscy modlimy się o światło Ducha dla kardynałów na czas konklawe. Nie będzie znaków, nie ma co Bóg wie czego dorabiać do (nota bene, pięknego) zdjęcia błyskawicy nad Bazyliką św. Piotra. Idziemy dalej i Bóg nie będzie ani o krok inny czy gdzie indziej przez to, że papież zrezygnował – tak samo, jak dotychczas, znajdzie Go ten, kto tego pragnie. 

Nie pytaj, kiedy – tylko wytrwaj i nie zdezerteruj

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,5-19)
Łatwo, oj jak łatwo przychodzi nam pusty zachwyt nad różnego rodzaju monumentami. Pałac Kultury i Nauki, dwie wieże World Trade Center, Złote Tarasy, pałace… Z Żydami było podobnie – tak samo w majestacie świątyni jerozolimskiej widzieli potwierdzenie: Bóg tak chce, Bóg nas wybrał, świątynia będzie wieczna, bo sam On w niej mieszka. Co życie pokazało? Że ani wieczna nie była, ani też Bóg w niej nie mieszkał (bo co – gdzie miałby się, biedak, podziać, kiedy runęła?), i niespełna 40 lat po scence, którą niedzielna ewangelia prezentuje nie było po niej śladu. Przepraszam – był i jest: ściana płaczu. Tak, ta świątynia była piękna i niesamowita – z pewnością. Ale Bóg powiedział jasno – i tak się stało. Nigdy nie została już odbudowana. Pozostała – no właśnie… jako niemy świadek i dowód na to, że Bóg nigdy się nie myli. WTC też, od 9 z górą lat, jest dowodem na kruchość tego, co ludzkimi rękoma wzniesione.
Tacy już jesteśmy – jak ktoś czymś zagrozi, to najchętniej od razu głowa w piasek. Nie da się? To trzeba zapobiegliwie dowiedzieć się jak najwięcej, żeby być gotowym. Skoro On tak mówi… Boją się, więc pytają Jezusa – kiedy? Chciało by się wiedzieć, kiedy, co? Można by to zobrazować na przykładzie – ludzie dowiadują się, że Sąd Ostateczny nastąpi za godzinę, przyjmijmy. Co robią? Jeden leci do spowiedzi, inny idzie się pogodzić z bratem czy rodzicem, jeszcze inny klęka i zaczyna się modlić, następny z kolej postanawia większość majątkiu przekazać na jakiś zbożny cel. 
Piękne, prawda? Tak. Tylko nie tędy droga. To znaczy – tędy, ale inaczej. Cały czas. Bo daty Dnia Sądu nie jest dane dowiedzieć się ani mnie, ani tobie, ani nikomu innego. Bóg to zaplanował – nie bój się, nastąpi we właściwym momencie. To wszystko mamy robić – ale cały czas. Tak, aby zawsze i w każej sytuacji być gotowym. Nie tylko wtedy, kiedy ktoś postraszy, uświadomi, przypomni – ale ciągle. 
Zresztą – co by mi ta wiedza, data Sądu czy też swojej śmierci – dała? Nic. A właściwie – dała by, a raczej zabrała – spokój. Czy człowiek umiałby żyć równie dobrze, pełną piersią i normalnie, znając moment swojego odejścia ze śiata z dużym wyprzedzeniem? Według mnie – nie. Bo ta wiedza by go zdeteminowała, przerażała, uniemożliwiała bycie normalnym, cieszenia się z tego co radosne. Tacz jesteśmy. Z jednej strony tyle się mówi, zabobonni wydają góry pieniędzy na wróżbitów, wróżki, czarodziejki czy jasnowidzów – byle tylko coś się o tym dowiedzieć. Czy warto, nawet gdyby się dało? Nie, nie da się. I nie – nie warto. 
Ten obrazek z dalszej części – brzmi znajomo? Nie wiem, czy żyjemy w czasach ostatecznych – jak to niektórzy już zawyrokowali, mniej lub bardziej trafnie. Ale faktem jest – czasy są niespokojne. To, co dzieje się naokoło ma prawo i wręcz powinno napawać niepokojem – nie dlatego, że może oznaczać zbliżanie się Dnia Pańskiego, ale dlatego że się dzieje i jak się dzieje. Wojny? Kilka permanentnych, w niektórych rejonach świata – co chwilę nowe. Trzęsienia ziemi? Proszę bardzo – Haiti i jej zmagania z epidemią cholery, wystarczy tv włączyć. Straszne zjawiska – tsunami, powodzie? Tak, także w naszym kraju. Głód, zaraza? Też, w ilu miejscach świata. 

Tyle opisów zjawisk zewnętrznych – ale bolesna jest bardziej część mówiąca o tym, co się ludzkiego wnętrza tyczy. Tego, co Jezus prorokuje odnośnie sytuacji w Niego wierzących. To sprawdza się, i to z pewnością. Wojny na tle religijnym. Zabijanie się nawzajem, ludzi jednego narodu tylko dlatego, że ktoś wierzy inaczej. W myśl w chory sposób pojmowanego prymatu jednego wyznania (najczęściej, niestety, dotyczy to ekstremistów muzułmańskich – zaznaczam, ekstremistów) marginalizowanie chrześcijan, zastraszanie, okaleczanie czy po prostu zuchwałe mordowanie! To się dzieje. To jest fakt. Słowa Jezusa w tym zakresie już się spełniły i spełniają się nadal – co widać na Bliskich Wschodzie, w Iraku, Ziemi Świętej i tylu innych miejscach.
Jaki z tego wszystkiego morał? Ano, dwojaki. Po pierwsze – gotowość, warunek podstawowy, zawsze i wszędzie. Tak, jesteśmy tylko ludźmi, grzeszymy, upadamy, obiecujemy Bogu po czym słowa nie dotrzymujemy – zgadza się. Ale stawaj na głowie i bądź tak gotowy, jak tylko jesteś w stanie, i nie usprawiedliwiaj się. To podstawa. Po drugie – wytrwałość, która ocala życie. Ostatnie zdanie. Wytrwałość, którą Jezus nagradza. Wytrwałość, która będzie miarą tego, na ile jesteśmy gotowi.  Tu i w innym miejscu Jezus uspokaja wręcz mówiąc Nie bójcie się, u was nawet wszystkie włosy na głowie są policzone
Tak, nie mamy się czego bać. Bać można się i warto tylko tego, co mogło by pozbawić na zawsze obecności Boga, oddzielić od Niego. Śmierć to tylko moment, który czeka nas tak czy siak, i może być po ludzki momentem wielkiego cierpienia. Życie jest ceną najwyższą? Tak, ale to życie – wieczne, mimo, że świat bardzo często wmawia nam inaczej, że liczy się to życie tu i teraz, na ziemi. Bóg chce i Bóg daje siłę, aby w tym momencie śmierci wytrwać z Nim w sercu. Nie zdezerterować.
Tak, prześladowcy mogą zrobić mi wszystko. Wyśmiać, opluć, znieważyć, podeptać, okaleczyć, a nawet zabić. Sztuka – aby nie dać się w tym złamać. To jest przesłanie Jezusa. Nie liczy się forma zewnętrzna – tak, za wiarę można zginąć, i nie jest sztuką za wszelką cenę męczeństwa uniknąć. Liczy się duch – który ma tryumfować, nawet gdy ciało leży połamane i sponiewierane. Jezus też – po ludzku umarł. I to niekoniecznie na 3 dni – chodzi o to, że tego 3 dnia był już żywy, zmartwychwstały. I, po mimo ludzkiej śmierci, zwyciężył. To jest wyzwanie i zaproszenie dla nas – zwyciężyć za wszelką cenę, ale nie po ludzku, tylko sercem i wiarą. 
Prędzej czy później, nadejdzie dzień, o którym Malachiasz mówi (Ml 3,19-20a) – kiedy tych, którzy innych krzywdzili, spotka kara. Mimo ich pewności siebie, pewności swojej siły i władzy. Pewny był Herod – i upadł. Pewni byli Żydzi, stojąc w majestacie cienia świątyni jerozolimskiej – została zburzona. Na każdego pysznego i zadufanego w sobie, który krzywdzi innych, Bóg zawsze ześle takich czy innych Rzymian (a’propos burzenia świątyni), którzy dosadnie pokażą, jaki ten ktoś jest kruchy i słaby tak naprawdę. Słoma pali się bardzo szybko.
Skąd w tekście Pałac Kultury i Nauki? A, bo właśnie z okna w hotelu, w którym to piszę w poniedziałkowy wieczór, widzę piękną panoramę na tenże 🙂