Złaź z drzewa

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,1-10)

Na początek ciekawostka – wczorajsza niedziela to jeden z tych kilku dni w roku liturgicznym, kiedy w zależności od tego, gdzie pójdziesz do kościoła, usłyszeć możesz różną liturgię słowa. Wczoraj konkretnie dlatego, że 31. niedziela zwykła roku liturgicznego to – poza katedrami i kościołami, w których data konsekracji jest znana – przyjęta umownie tzw. rocznica poświęcenia kościoła własnego (i tam czytano zestaw: 1 Krl 8,22-23.27-30; 1 Kor 3,9b-11; Mt 16,13-19). Powyższa Ewangelia czytana była w ramach liturgii lectio continua czyli kontynuacji okresu zwykłego niedziel w ciągu roku – w tym u mnie. Inne takie przykłady? Liturgia Narodzenia Pańskiego (bodajże 3 warianty liturgii – od wieczornej Mszy wigilijnej, pasterki do Mszy w dzień), czy też Zmartwychwstanie Pańskie (liturgia Wigilii Paschalnej, o świcie, w dzień) albo Zesłania Ducha Świętego. Ot, taki niuans 🙂 lekko przydługawy na wstęp.

Czytaj dalej Złaź z drzewa

Zdeterminowany Zacheusz

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,1-10)

Najpierw kontekst historyczny – celników nie znoszono, bo stanowili uosobienie znienawidzonej rzymskiej władzy okupacyjnej. Rzym nie zajął Jerozolimy hobbystycznie, odnosił z tego tytułu konkretne korzyści – nakładając na mieszkańców podbitych terenów podatki i obowiązki płacenia na jego rzecz danin. 
Pytanie podstawowe – czemu Jezus wybrał i wypatrzył właśnie Zacheusza? Jest takie przysłowie – w relacji Bóg-człowiek to Bóg zrobi 99 kroków do człowieka, ale pod warunkiem że człowiek uczyni ten jeden, symboliczny, pierwszy krok. Wykaże inicjatywę, pokaże że mu zależy. To właśnie zrobił Zacheusz. O ile samo to, że wlazł na drzewo nie musiało być tak dziwne, jeśli wierzyć tłumom jakie miały podążać za Jezusem – o tyle musiało wzbudzić zdziwienie to, kto na drzewo wszedł, urzędnik rzymski. Jezus zaś, poza tym co tak ludzkie i widoczne, widział serce i myśli, pragnienia Zacheusza. 
Bóg odpowiada na nasze potrzeby, o ile tylko są prawdziwe i dotyczą kwestii naprawdę (a nie tylko w moim własnym mniemaniu) ważnych. Oczywiście, jeśli także zadamy sobie trochę trudu i spróbujemy Go posłuchać. Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Na pewno Zacheusz był wniebowzięty tym wyróżnieniem – co nie przeszkodziło temu, że ludzie, jak to ludzie, szemrali (podobnie jak przy sytuacji z jawnogrzesznicą, uzdrowieniem w szabat). Tak, jak dzisiaj ludziom nie podoba się, że papież Franciszek nie jeździ limuzyną a fordem focusem, nie nosi czerwonych butów i złotych ozdóbek biskupich, mówi wprost o potrzebie wychodzenia do ludzi, troski o ubogich, aktywnego duszpasterstwa a nie byle jakiego odfajkowywania na zasadzie konfesjonał – msza – biuro parafialne i święty spokój. 
A Zacheusz potrafił docenić to, że Bóg go zauważył, że nie przejął się jego robotą i rolą w społeczeństwie. Był wdzięczny i wyciągnął wnioski. Podjął też bardzo radykalny krok – bo jak inaczej nazwać to, że zamiast po prostu wyrównać spowodowaną szkodę, decyduje się na poczwórne odszkodowanie? Do tego niezwykle miłosierne posunięcie – połowa majątku dla ubogich. Ilu z nas tak naprawdę – nie dla uspokojenia sumienia, ze zbytku – w ogóle wspiera cokolwiek związanego z pomocą ubogim, choćby okazjonalnie, nie mówiąc o systematycznym działaniu? Zacheusz bardzo wiele tego dnia otrzymał – rozumiał, że to zobowiązuje i potrafił, chciał dać także wiele od siebie. 
Bóg nie przychodzi do tych idealnych, wymuskanych, pełnych samozadowolenia i wysokiego mniemania o swojej doskonałości, pobożności. Tacy ludzie Go po prostu nie zauważają, zbyt zapatrzeni w siebie. Bóg zauważa i wypatruje w tłumie takich Zacheuszów – nieszczęśliwych, czasami o mocno pokręconych życiorysach, niewdzięcznych profesjach, mających wiele za uszami – którzy dojrzeli, dorośli do tego, aby zapragnąć zmian, i są gotowi do ich podjęcia. Nie dla pozoru, radykalnie. Zdeterminowanych. 

Pozwól się Bogu odnaleźć i zbawić

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,1-10)
Ten ewangeliczny obrazek to wielka nadzieja dla wszystkich ludzi, którzy ciągle się wahają, którzy boją się podjąć trudną, ale ważną decyzję o nawróceniu. Dla tych, którzy z uporządkowaniem (albo w ogóle nawiązaniem) swoich relacji z Bogiem czekają.
Ktoś mógłby powiedzieć – Zacheusz był ciekawski. Może. Nic dziwnego – na pewno słyszał o tym cudotwórcy, uzdrowicielu i nauczycielu tłumów. Nie był głupi, więc zauważył od razu, że różnił się bardzo od faryzeuszy i uczonych w Piśmie – nie był pyszny, nie oczekiwał zapłaty, poklasku i szacunku. Obchodził kraj, nauczając o dziwnym, ale jakże pociągającym Bogu miłości, Bogu – Ojcu miłosierdzia, leczył chorych, zdarzyło mu się nawet wskrzeszać, odpuszczał grzechy. Przyciągał tym ludzi, bo widać było, że robi to z miłości do nich, a nie dla własnej korzyści. Trudno to było opisać, ale w głębi serca czuł, że jeśli Bóg ma na ziemi swojego wysłannika, to właśnie Tego człowieka. 
Zabawnie musiało wyglądać, jak znany i szanowany szef celnik wdrapuje się na drzewo, i wypatruje Jezusa. Nie wiedział, że Jezus już wtedy znał go, rozumiał jego potrzeby i pragnienia. Co więcej, zamierzał wyjść im naprzeciw. Stąd takie a nie inne słowa. Chciał zamieszkać na czas pobytu w Jerychu właśnie u Zacheusza. Wielka nobilitacja – a w praktyce, krok, którego brakowało, aby z sumy ciekawości Zacheusza i tego właśnie kroku doszło do efektu końcowego – nawrócenia Zacheusza. Dlatego nie straszna mu była tak konkretna i przeliczalna na niemałe pieniądze deklaracja – pół majątku dla biednych i czterokrotne wynagradzanie każdemu skrzywdzonemu. Fakt, miał środki, ale wielu je miało (vide – bogacz i Łazarz choćby) i wcale nie starali się nimi wspomagać potrzebujących, wręcz przeciwnie. Nawrócony grzesznik, człowiek któremu przebaczono, nie miał tego problemu. Dla niego wszystko było jasne. Jeśli iść za Jezusem – to dosłownie, nie tylko wybierając to, co w danej sytuacji po mojej myśli, wygodne. 
I najważniejsze w tym tekście – ostatnie zdanie. Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. Bo nie przyszedł do wszystkich „sprawiedliwych”. Cudzysłów celowo – sprawiedliwych w ich własnym mniemaniu. Grzech dotyka nas wszystkich, i do nas wszystkich przyszedł i przychodzi Jezus. Tylko że tę grzeszność najpierw trzeba przyjąć, zrozumieć ją i pogodzić się z nią (w tym sensie, że nie negować jej). Pozwolić się Bogu odnaleźć i zbawić.

Daj się Bogu odnaleźć – nawet na czubku sykomory

Tak jakoś wcześniej w tygodniu pisałem o tych dniach refleksji nad świętymi i zmarłymi… I przegapiłem jedną z moich ulubionych postaci ewangelicznych – konusa Zacheusza :)czyli głównego bohatera zeszłej niedzieli.

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,1-10)

Ta cała sytuacja jest bardzo charakterystyczna z powodu, który na pierwszy rzut oka może umykać uwadze. Tło tego wydarzenia. Nie ma o tym mowy wprost – ale można się domyśleć. Jezus już wówczas był powszechnie znany, i – najpewniej – przez zwykłych ludzi, nawet tych zamożnych, nieuprzedzonych i nie bojących się o popularność czy zdemaskowanie swojej obłudy (tj. faryzeuszy), szanowany czy nawet uwielbiany. Wszyscy przecież słyszeli, ile dobrego czynił, i też te Jego słowa przecież same cisnęły się do serca – mówił jakby dokładnie do każdego z osobna, choć gromadziły się, aby Go słuchać, całe masy i tłumy.

Na spotkanie Jezusa w Jerychu wyszli ci najlepsi – pobożni, o dobrej reputacji, szanowani, szlachetni, uczciwi, zacni. To tak, jak każdy z nas idzie na spotkanie z Bogiem – dosłownie, na mszę czy nabożeństwo, albo po prostu się do Niego zwraca. W tym, co najlepsze, najładniejsze, dobre, pozytywne, godne podziwu czy uznania. I tak jak wtedy, w Jerychu, zabrakło miejsca dla słabego, znienawidzonego pewnie celnika (w powszechnym mniemaniu – złodzieja, kolaboranta) Zacheusza – musiał wejść aż na drzewo, żeby Jezusa zobaczyć – tak każdy z nas, przed Bogiem stając, prezentuje to, co in plus, skrzętnie chowając to, jest wyrazem tej drugiej strony: słabości, grzeszności, małości, kruchości, niekonsekwencji, lekkości osądów i pobłażliwości dla samego siebie.

Czy Zacheusza ludzie celowo nie chcieli dopuścić do Jezusa? Nie sądzę. Tak samo, jak my – modląc się do Boga – może nie tak celowo prezentujemy dobrą stronę mocy czyli samego siebie, a nie tę drugą, bardziej grzeszną. Tacy już jesteśmy – gdy nam zależy, potrafimy przedstawić się z takiej strony, aby wypaść dobrze w oczach patrzącego. Mniej lub bardziej świadomie, oddala się to wszystko, co przysłania jakby tę dobroć. Ale – czy ma to znaczenie? Tak, grzeszę – jak każdy z nas – ale staram się być dobry, pomagam, nie kradnę, obgaduję tylko jak ktoś mnie sprowokuje, w pracy/szkole staram się świń nikomu nie podkładać… A że czasami się nie uda… Każdemu zawsze wszystko się udaje? Nie.

Czy Zacheusz był świadomy tego, że jego dotychczasowe życie było niewłaściwe, złe? Chyba nie. Dopiero to wyjście na spotkanie Jezusa odmieniło jego optykę. Musiał aż wleźć na drzewo, żeby to zrozumieć. Wyróżnieniem niesamowitym – i pewnie decydującym – było to, że Jezus sam zwrócił na niego, Zacheusza, uwagę. Nikt Mu go nie przedstawiał, sam zatrzymał się pod tą nieszczęsną sykomorą, i odezwał się do Zacheusza. Ten gest, a potem dalsze słowa i to, że Jezus poszedł i gościł właśnie u niego, uświadomiły Zacheuszowi coś, czego pewnie nigdy by się nie spodziewał. Że nie jest stracony. Że nie jest skazany na bycie we własnym narodzie taką czarną owcą, wytykaną palcami. Że Bóg także takiemu, jak on, chce dać szansę, uświadomić że ciągle może się zmienić i naprawić to, co dotąd było złe i niewłaściwe.

Być może komuś z wielkich tamtego miasta, dostojników czy co wybitniejszych mieszkańców zrobiło się nieswojo, że Jezus poszedł do Zacheusza akurat, tak go wyróżniając. To nie miało jednak znaczenia. Jezus poszedł do tego, zainteresował się tym, który Go najbardziej potrzebował. Nawet gdy ta osoba – Zacheusz – do momentu stanięcia twarzą w twarz z Jezusem w ogóle sobie z tej potrzeby nie zdawała sprawy. Potrzebował zrozumienia, miłości, nadziei, a przede wszystkim zauważenia. Ten gest – wejście na drzewo – dobitnie oddaje determinację Zacheusza, gdy on był jej nieświadomy.

Nie każdemu i nie zawsze udaje się zwrócić Boga na siebie – o ile tak można powiedzieć (przecież Bóg zawsze troszczy się o każdego) samymi tylko uczynkami. Prozaicznie – bo nam te uczynki dość często nie wychodzą po prostu. Ale zawsze Bóg widzi nasze pragnienia, tak często odstające zupełnie od tego, co finalnie robimy, jakie decyzje podejmujemy. Ładując się tam, na drzewo, mały Zacheusz… pomniejszył, uniżył siebie jeszcze bardziej. To było zachowanie po prostu dziecinne – dorosły łażący po drzewie? Kto to widział.

Nie ma znaczenia to, co w życiu robisz – może się okazać po chwili zastanowienia, że właściwie to albo już jesteś jak taki celnik, albo jesteś na najlepszej drodze. To nieważne. Jeśli jest w tobie pragnienie zmiany, wola bycia lepszym – to jest twój moment. Jezus przechodzi obok – jest okazja. Trzeba zrezygnować ze splendoru, prestiżu, konwenansów i tego, co krępuje – i uniżyć się, ile trzeba. Na pewno gdzieś – może nie dosłownie, ale metaforycznie – jest pod ręką sykomora. Tak jak Zacheusz musiał wleźć na jej czubek prawie – tak ty musisz dokonać czegoś równie niezrozumiałego i wymagającego. Żeby pokazać Bogu, jaki jesteś naprawdę – zwykły, prosty człowiek, z problemami i kompleksami, obciążony grzechami i słabościami. Po co? Pisze o tym genialnie o. Augustyn Pelanowski OSPPE:

Obecność Jezusa u każdego ze spotkanych powodowała, że stawało się widoczne to, co było w tych ludziach najprawdziwsze. Niekiedy nieprawość pewnych osób wcale nie jest ich naturą, lecz brzemieniem narzuconym przez krzywdy. Gdy spotykają się z Mesjaszem, wyzwala się w nich to, co najprawdziwsze, co jest ich zagłuszoną istotą. Budzi się w nich drzemiąca od dawna prawda, godna kanonizacji. Nigdy więcej niczego już o Zacheuszu nie napisano. Raz w życiu spotkał Jezusa i ten jeden raz wystarczył, by jego czyn określił całe jego życie i ukierunkował go na wieczność.

Można powiedzieć – tak jak wtedy Jezus wszedł do Jerycha być może tylko i przede wszystkim dla Zacheusza, tak jest i dzisiaj. Przychodzi do każdego, który musi poczuć się tak blisko Niego, aby wydobyć z siebie wolę do postąpienia jak Zacheusz. Wolę zostania przez Boga odnalezionym. Nawet w tak, z pozoru idiotycznej, sytuacji jak Zacheusz na czubku drzewa. Nie tylko w tym miejscu Jezus podkreślał – szukam tego, co zginęło – jak mówił choćby w przypowieściach o zagubionej owcy czy wdowie i drachmie.

Tak często, coraz bardziej anonimowy w biegnącym we wszystkie strony tłumie, człowiek jest nieszczęśliwy. Zacheusz był przecież człowiekiem sukcesu, choć nienawidzonym. Czy ten sukces nadał jego życiu sens? Najwyraźniej – nie, skoro szukał. Znalazł odpowiedź w Jezusie. Żeby sens znaleźć – trzeba go szukać, i wydostać się z tego tłumu. Zaistnieć indywidualnie – jako ja. Pokazać Bogu, że Go szukam i pragnę się z Nim spotkać, żeby przez życie iść dalej z sensem, który temu życiu tylko On może nadać. W przypadku Zacheusza – musiał wdrapać się aż na sykomorę – w twoim może być inaczej, może wystarczy kilka kroków. Nie zastanawiaj się, ile kroków ty robisz, a ile Bóg. Czasami wystarczy jeden. Ale tylko twój – Bóg go za ciebie nie zrobi.

>>>

O Komisji Majątkowej jest ostatnio bardzo dużo. Ja trafiłem na ten artykuł dzisiaj. Żal mi tej osoby. Dobrze, że w tej całej sytuacji nie odwraca się plecami i nie obwinia za wszystko Boga.