Rozkwitanie w Bogu

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. 
(J 15,1-8)

Kolejna piękna w swej obrazkowości historia, przypowieść. Piękna, bo zrozumiała dla każdego. O takie zainteresowania w wieku dojrzałym pewnie trudno, ale w okresie swej wczesnej młodości każdy pewnie z nas z zainteresowaniem przyglądał się temu, jak rośnie i rozwija się świat wokół, spędzając czas na przyglądaniu się kwiatkom, roślinkom, temu jak żyją i funkcjonują. Nietrudno też było o obserwację – oderwanie fragmentu danej roślinki (łodyżki, liścia) powoduje śmierć tego fragmentu. 
Jesteśmy zakorzenieni w Bogu, jakby z samej naszej istoty – stworzenia na Jego obraz i podobieństwo. Tu nawet nie o sakrament chrztu chodzi – to jest ciągłość, ciąg dalszy. Jesteśmy stworzeni do tego, aby rozwijać się, rozkwitać i osiągnąć pełnię szczęścia właśnie w Bogu – który, jak ten nadludzko cierpliwy ogrodnik, dogląda nas, raz po raz pieli i usuwa chwasty, troszczy się, podlewa, nawozi glebę na której żyjemy. Wszystko po to, abyśmy lepiej owocowali. Nie dla Niego – dla naszego szczęścia, bo przecież mógłby spokojnie funkcjonować bez nas, bez naszej chwały. 
Jak wczoraj słuchałem tych słów w kościele, to zastanowiło mnie szczególnie jedno zdanie: Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Niestety, w sumie może być inaczej. Można trwać w kim/czym innym, i przynosić owoce. Czasami widać to naokoło – w sytuacji, gdy jesteśmy świadkami czegoś na pierwszy rzut oka dobrego, albo i nawet z czyjegoś punktu widzenia faktycznie dobrego, co jednak przy bliższym przyjrzeniu się okazuje się co najmniej dziwne i dyskusyjne. Pytanie – od kogo to pochodzi? Jeśli jest sprzeczne z prawem Bożym, przykazaniami – na pewno nie pochodzi to od Boga. Więc – od kogo? W takim razie, pośrednio, od Złego. Czyli można owocować byle jak, choć pozornie sensownie. 
Dlaczego? Bo tylko w Bogu można nie tyle owocować, co zaowocować – owocować skutecznie. Może nam się wydawać, że Bóg wie kim jesteśmy, nie wiadomo ile możemy, posiadamy zasoby, talent, wiedzę, możliwości, świat jest u naszych stóp – i świetnie. Owocowanie w Bogu to nie zamknięcie się na to wszystko, najlepiej w klasztorze, żeby broń Boże nie narazić się na cokolwiek, co Bogu może się nie spodobać. Owocowanie to odwaga i roztropność w wykorzystywaniu swoich możliwości, ale w tych ramach, jakie Bóg nam wprost wskazał i w ramach których mamy dowolność rozwoju. Pewnie, można to olać i robić po swojemu, z większym rozmachem, bez zahamowań – Bóg nie zabroni, tylko przypomni: robisz to na własną rękę, ryzykujesz po prostu swoim życiem, zbawieniem. 
Do zastanowienia na dzisiaj – czy takie powierzchowne poczucie, że jest fajnie, robię dobrze, postępuję słusznie, używanie skrótów myślowych i dróg na skróty, bez głębszego zastanowienia się, przemodlenia nawet danej sprawy i decyzji, nie jest pójściem na łatwiznę, i oddawania pola Złemu? 

O co tak naprawdę poszło z o. Maciejem Ziębą OP

Nie znoszę pisać o polityce, ale czasami trzeba…
Bo to, co się ostatnio mówi i pisze o o. Macieju Ziębie OP, dyrektorze Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, to nic innego – polityka. Zasłanianie się czymkolwiek innym – zwykłe mydlenie oczu. Znalazł się pretekst, więc nawet osoba tak średnio rozgarnięta, jak prezydent Gdańska, wykorzystała sytuację. 
Nie podejmuję się wypowiadania czy oceniania tego, co jest rzekomym powodem rezygnacji (a właściwie – wymuszenia jej na o. Ziębie), czyli o spektaklu rocznicowym Solidarność. Twój Anioł Wolność ma na imię. Nie widziałem, nie będę bazował na donosach prasowych. Skoro sporo osób, różnej profesji i preferencji politycznych, stwierdziło iż pomysł ten się nie sprawdził, inscenizacja nie pasowała do polskiego rozumienia tych obchodów (pomijam przedstawicieli gdańskiego magistratu – w obecnej sytuacji bardziej niż nieobiektywnych) – to niewykluczone, że tak właśnie było. Pomysł dobry – realizacja gorsza. Poszło sporo pieniędzy państwowych na to, więc nic dziwnego że się oczekuje od organizatora – o. Zięby właśnie – sprawozdania: czemu było tak, jak było.
Jak zwykle, niezawodna (…) w takich sytuacja Wyborcza, niby to na marginesie dyskusji na temat odwołania ze stanowiska, w rozmowie z zainteresowanym doniosła o problemach alkoholowych o. Zięby (pomijając bardziej niż idiotyczny tytuł artykułu Zrób to dla Gdańska, Macieju!). Niby nic – ale aluzja oczywista. A sam zainteresowany – traktując na serio (a nie jako frazes z ambony) słowa Jezusa prawda was wyzwoli – nie zaczął się tego wypierać, tylko powiedział, jak jest. A jest tak – czy ktoś się przyzna, czy nie – że alkoholikiem się jest, a nie było, bo się nie da z tego wyleczyć – można co najwyżej nie pić i nauczyć się opanowywać ciągoty do butelki.

– Kiedy zaczęło się to picie na ostro?
– W 2006 roku. Wcześniej przez osiem lat byłem prowincjałem dominikanów. Zostałem zdradzony przez przyjaciół, nie chcę wchodzić w szczegóły, ale mój świat się zawalił razem z wiarą w ludzi.

– Terapeuta uświadomił mi, że to nie alkohol jest źródłem mojego problemu, lecz głęboka depresja, na którą cierpię od czterech lat – mówi.

– Znajdzie ojciec siły, by nie wrócić do alkoholu?
– Oby. Depresja to straszna choroba. Mogą mówić „stań wyprostowany”, ale jak to zrobić, skoro czujesz, że masz tylko jedną nogę. (cytaty stąd)

 Zresztą, co tu dużo mówić – z dalszej części podlinkowanego artykułu (z którego cytat powyżej) sam prezydent Adamowicz przyznaje, że o problemie o. Zięby wiedział wcześniej, szczyci się (po harcersku…) załatwieniem o. Ziębie terapeuty od uzależnień, zapewnianiem o wsparciu i woli, aby ten zwalczył uzależnienie. Więc jak to jest – skoro mowa o sytuacjach z lat 2006-2008 (przede wszystkim 2008), to nagle, niby to przypadkiem, cały ten wątek problemów z alkoholem ujrzał światło dzienne właśnie teraz, kiedy prezydentowi na rękę były wszelkie argumenty przeciwko o. Ziębie?

Ano z przyczyny bardziej niż prostej. Bo prezydentowi Adamowiczowi o. Zięba przestał jakiś czas  temu być na rękę. Funkcja w ETS jest kadencyjna – więc jak powołał go na nią, to nie mógł odwołać przed jej upływa. A jak się o. Zięba zaparł – to się tego trzymał:
Podjąłem się tej funkcji, kiedy mówiono, że będzie to całkowicie pozapolityczne, że mam się zająć etosem – na tym się znam, czuję się człowiekiem Solidarności. I to, że właśnie jestem księdzem okaże się pomocne, bo wszyscy inni byli już spolaryzowani politycznie. Ja starałem się maksymalnie meandrować i z każdym rozmawiać. To stawało się coraz bardziej utrudnione. (cytat stąd)
Z obydwu tekstów, z których pochodzą cytaty, które przytaczam, wynika jednoznacznie, że rzekomą winą o. Zięby z pewnością było to, że widział przy ECS miejsce współpracy bez względu na sympatie czy barwy polityczne – i (o zgrozo!) współpracował dość blisko z jednym z parlamentarzystów z PiSu. Nic dziwnego, że Adamowiczowi było to nie w smak. Dla niego ECS miało być instytucją ślepo posłuszną jedynej wg niego słusznej partii, czyli PO, a o. Zięba, skoro miał budować na Solidarności, w oparciu o jej historię, widział w tym miejsce dla każdego, bez względu na to, z jakiego ugrupowania. I nie chciał dać się sprowadzić do roli przybudówki PO, promowania tej partii przez niby to neutralną instytucję. 
Dodatkowo – sprzeciwiał się zatrudnianiu w ECS osób zasłużonych dla PO i Adamowicza, stawiając na ludzi młodych, o świeżym podejściu i nowych pomysłach (a nie liczących na ciepłe posadki i nicnierobienie), co potwierdzają sami pracownicy ECS – Danuta Kobzdej i Jerzy Borowczak (zresztą, zasłużeni opozycjoniści):
– Problem jest w czym innym. Jemu [o. Ziębie] najważniejsze osoby w Gdańsku, w tym Adamowicz, wciskały ludzi do pracy. Nie miał swobody w kompletowaniu współpracowników. A ci, których musiał zatrudnić, chcieli mieć etaty, ale nie chcieli pracować. (cytat stąd)
Jak w takiej sytuacji szukać sukcesów? Aby je osiągnąć, trzeba mieć zespół, który może działać, tworzyć coś. Samemu, choćby nie wiem, ile pomysłów mieć, nie zdziała się za wiele – na taką skalę. 
O tym, o co naprawdę chodzi w tej sprawie, powiedział też wprost przewodniczący NSZZ Solidarność Janusz Śniadek:

– W tej chwili wszyscy jesteśmy świadkami sądu nad o. Maciejem Ziębą. Nie znamy jeszcze odpowiedzi na rodzące się pytania, na przykład takie czy rzeczywiście to on ponosi całkowitą odpowiedzialność za klapę na koncercie, bo – nie oszukujmy się – to nie był sukces. Sprawa jest niewątpliwie bardziej złożona i ja nie wiem, czy przyczyną rezygnacji o. Macieja jest nieudany koncert, czy po prostu chęć zmiany personalnej na stanowisku dyrektora ECS. (cytat stąd)

Niewykluczone – rozmach tworzenia ECS mógł przerosnąć o. Ziębę, mógł sobie z tym nie radzić z uwagi na swoje problemy – depresję, alkohol. Jednak bez żartów, trudno osobę, która przez 2 kadencje była prowincjałem Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanów) – wspólnoty bardzo wiele działającej, skupiającej się na nauce, zajmującej się duszpasterstwem inteligencji, młodzieży akademickiej i cenionej za tą pracę – nazwać niekompetentną jako zarządcę. Taki zarzut jest śmieszny – i potwierdza, że cała ta akcja z założenia jest nastawiona na pozbycie się osoby niewygodnej, przy użyciu wszelkich możliwych środków i argumentów, nawet najbardziej bzdurnych. 

Ja miałem okazję z o. Ziębą zetknąć się raz, w Trójmieście. Poprosiłem o wpis do jednej z jego książek, miałem okazję chwilę porozmawiać. Człowiek bardzo sympatyczny, do tego wyraźnie był zmieszany moją obecnością i prośbą. Pamiętam dokładnie, choć to kilka lat, powiedział Chłopaku! Nie szkoda ci czasu, żeby takie rzeczy czytać? Nie, nie szkoda – na mądre książki nie szkoda czasu.

I stąd mój sprzeciw – wobec wywlekania takich spraw jak problem alkoholowy, w sytuacji, gdy (w jego własnym mniemaniu) niejaki Adamowicz, prezydent Gdańska, po prostu wykorzystuje wszystko, każdy najbardziej nawet podły argument, aby się pozbyć o. Zięby z ECS – bo stał się niewygodny, a okazja się nadarzyła.

A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. (Łk 2,33-35)

 Tak, to Jezusie – dzisiejsza ewangelia wspomnienia Matki Bożej Bolesnej. W podobnej sytuacji obecnie jest o. Zięba – ze wszystkimi swoimi słabościami i małymi krzyżami, które musi dźwigać. Chciał, obarczony tymi swoimi problemami, tworzyć coś ponad podziałami – co by upamiętniało i krzewiło ten prawdziwy etos Solidarności, służyło upamiętnieniu tego wyjątkowego ruchu, który tak wiele dla Polski znaczył (niestety, dziś już nie – wszystko, włącznie z obchodami ostatnimi tylko to potwierdziło). Ponad podziałami – z pomocą i przy współpracy wszystkich, którzy chcieli go wesprzeć. Skoro dla prezydenta Adamowicza ważniejsze jest, aby pracę w ECS znaleźli  wskazani przez niego ludzi, i żeby przypadkiem nikt z konkurencji politycznej się przy nim nie kręcił – nic dziwnego, że o. Zięba stał się znakiem sprzeciwu. I słusznie – miał cel, do którego dążył, i nie ugiął się przed naciskami Adamowicza. Więc w ruch poszły argumenty, jakie poszły, ciosy poniżej pasa. Efekty – widać.

Ja tylko modlę się, żeby o. Zięba się tym nie przejął, i szedł dalej swoją drogą, w swoim zgromadzeniu, w Kościele. Walcząc ze swoimi krzyżami, także z alkoholem. Zachęcam do modlitwy w tej intencji. A równocześnie – do obiektywnego odbierania tego, co się wokół nas dzieje, także (a może przede wszystkim) w sytuacjach takich, jak ta.