Obiecywałem, więc dotrzymać słowa trzeba – ten wpis i pewnie jeszcze jeden poświęcę genialnej książce
Trudno nie wierzyć w nic – zapisowi trzech rozmów dr. Cezarego Sękalskiego z Adamem Nowakiem, wokalistą i autorem tekstów grupy
Raz, dwa, trzy. Czy jego wiara jest prosta? Czy zawsze wierzył? Czy wierzy świadomie? To tylko kilka pytań, na które w książce można znaleźć odpowiedzi. A warto do niej zajrzeć – wystarczy posłuchać jakiegokolwiek kawałku kapeli, wsłuchać się w teksty. Dziwne? Na pierwszy rzut… oka, choć właściwie to raczej ucha, pewnie tak. Ale w pewnym sensie bardzo głębokie.
Zupełnie przypadkiem (idę przez książkę po kolei), w tych cytatach poniżej przewija się temat – czego? Tak, Adwentu i Bożego Narodzenia. A w ogóle – to przypadków nie ma, jest tylko czasami brak umiejętności rozpoznania woli Bożej, zauważenia jej w tym, co nas dotyka.
Wszelkie wytłuszczenienia, oczywiście, moje. Każdy akapit to osobny, wycięty z całości książki, fragment.
– Jak zatem określiłbyś siebie, jako człowieka wierzącego?
– Wierzący to ten, kto zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko, co posiada, dostał od Osoby, w którą wierzy. W moim przypadku jest to Pan Bóg.
Od dzieciństwa było we mnie marzenie przeżycia takiej Wigilii i takich Świąt, podczas których odczułbym prawdziwą radość. Ponieważ jednak cały czas myślałem przede wszystkim o sobie i tej radości poszukiwałem dla siebie, nie mogłem jej odczuć. Kiedy jednak pojawiły się na świecie moje dzieci i w ich oczach zobaczyłem błysk radości związanej z choinką i z całą świąteczną aurą, okazało się, że ona mi się udzieliła. Doczekałem tej chwili i wtedy dopiero, po długim czasie, zrozumiałem, że radość przychodzi wtedy, gdy przestaje się myśleć o sobie.
– W Twoich tekstach często piszesz o cudach. Wierzysz w cuda? To takie dzisiaj niepopularne…
– Nie muszę wierzyć w cuda, bo dla mnie one najzwyczajniej w świecie istnieją. Inaczej: zdaję sobie sprawę z istnienia cudów. Mało tego. Nie trzeba ich udowadniać, bo one same sobą udowadniają się w każdej chwili i każdego dnia. (…) Wierzę w zjawisko od człowieka niezależne, a mimo to warte tego, aby je afirmować. Wiem, że na cud, cuda, trzeba się otworzyć, można i trzeba o nie prosić i jeszcze bardziej – konieczne – za objawione, wypełnione, dziękować. To moja wiedza. Niewielka i nie chcę większej.
– W Twoim repertuarze są też takie piosenki, które mogą niepokoić pobożnych katolików, np. Raka.
– Mają niepokoić! Ta piosenka mówi o tym, że jeżeli uznamy, że to my jesteśmy osią swojego życia, bo posiedliśmy wszelkie mądrości, to zaczniemy traktować Jezusa Chrystusa w taki właśnie sposób, jak to jest ukazane w tej piosence. To nie jest tekst o tym, że ja tak traktuję Jezusa. Ta piosenka musi niepokoić. Słowo raka jest wręcz zakazane i nie powinno się go używać. Sięgając po nie chciałem pokazać, że jeżeli my stawiamy się w miejsce Boga, to będziemy Go traktowali jak głupca, jak kogoś. kto umarł na próżno.
Wierzę w Pana Boga i wierzę Panu Bogu, ale mam też swoje wątpliwości, które mnie nie opuszczają. Im bardziej się gdzieś zapędzę, tym bardziej się boję. Nie potrafię jednak tak się otworzyć (może nie dostałem jeszcze takiej łaski), żebym mógł całkowicie postępować według woli Bożej. Ale cierpliwie na to czekam.
Kilka razy rozmawiałem z osobami duchownymi, które mówiły do mnie językiem, który znam, ale którego nie rozumiem, bo jest to język gotowy, martwy. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji używania tego języka. Bardzo bym chciał, i chyba nie tylko ja, żeby komunikat dotyczący wiary zawsze był jasny i przystosowany do wrażliwości odbiorcy i do czasu, w jakim on żyje. Czy to możliwe? Nie wiem. Trzeba szukać. Biblia zawiera pewne stałe słowa. Oczywiście ich rozumienie zmienia się w zależności od tłumaczeń i od czasu, w którym żyjemy, ale w pierwotnej wersji są to słowa niezmienne. Natomiast cała reszta komunikatu dotyczącego wiary polega na wyciąganiu odpowiednich wniosków z Biblii i w świetle tych wniosków nazywaniu tego, co się z nami dzieje i tego, w jaki sposób żyjemy. Trzeba pytać: jak nasze życie odnosi się do Biblii i jak Biblia odnosi się do naszego życia? Biblia jest czymś stałym, a tylko w historii pojawiają się coraz to nowi ludzie, którzy przeżywają ciągle te same sytuacje i problemy, z którymi nie potrafią sobie poradzić.
Dla mnie w jakiś sposób mistrzem w tej dziedzinie [filozofii] był ks. Józef Tischner. To był filozof, który umiał mówić językiem prostych ludzi. To jest jedna z większych umiejętności, jaką w ogóle można posiąść. Mając taką wiedzę, jaką miał ks. Tischner, bardzo łatwo jest przekroczyć próg wyższości, uznać, że ja, ponieważ wiem więcej, jestem przez to ważniejszy od ciebie, który wiesz mniej. Pierwszym obowiązkiem osoby posiadającej dar wiedzy jest przekazywanie jej. Każdy na swój sposób poszukuje odpowiedzi na podstawowe pytania. Ale jednocześnie wszyscy jesteśmy tak dziwnie skonstruowani, że zamiast żyć w prawdzie i być prawdziwymi raczej domagamy się jej mówiąc „chcemy prawdy”, ale jak przyjdzie co do czego, to kłamiemy jak z nut każdą cząstką własnego ciała. W rzeczywistości wszyscy boimy się prawdy, bo ona jest straszna i groźna. Jesteśmy absolutnie na nią nieprzygotowani. Wyznaję zasadę, że – jak mówią górale – lepiej mieć przyjaciół, niż poznać prawdę i umrzeć samotnie. Na szczęście śmierć dotyczy tylko naszego ziemskiego życia. W ogóle myślę, że umieramy dlatego, że w stanie, w którym, jesteśmy,z naszymi zdolnościami percepcyjnymi, nie potrafimy w pełni spotkać Boga. Musimy umrzeć, żeby móc znieść Jego widok. W tym czasie i w tym miejscu nasze opakowanie i nasze wnętrze nie jest do tego przygotowane. Istnieją wybrani ludzie, którzy mieli łaskę ujrzeć cząstkę Boga, ale tylko cząstkę. Pan Bóg nie ukazuje się nikomu na ziemi w całej okazałości, bo ktoś, kto by tego dostąpił, zostałby raczej starty w proch.
Ja obiecałem sobie parę rzeczy, do których zachęciły mnie słowa Papieża i próbuję je jakoś realizować. A piosenki są dla mnie na razie jedną z technik, które pozwalają mi to robić. Robię to, co obiecałem sobie, Panu Bogu, Papieżowi, moim dzieciom i mojej żonie: będę realizował coś, co pomoże mi w świecie przetrwać. Nie wiem, czy będą przez to szczęśliwi, ale dla mnie, według wiedzy, jaką posiadam, jedyną rzeczą, jaka potrafi pomóc drugiemu człowiekowi przetrwać, jest miłość do drugiego człowieka. Miłość i przebaczenie. Nie wiem czy jest coś ważniejszego od miłości i przebaczenia.
Mówić o Bogu w jakimś programie czy wywiadzie to tak, jakbyśmy wszyscy ubrali się w przyciasne garniturki. Prezenterom jest niewygodnie, bo boją się, że jeszcze widz zacznie ich podejrzewać o to, że oni są religijni. Przecież oni są religijni! Bycie religijnym dla wielu ludzi oznacza bycie zamkniętym. Ale tu nie chodzi o żadnych „religijnych” i „niereligijnych”. Tu daje o sobie znać stereotyp. Wszyscy potrafimy być zamknięci: religijni i niereligijni, wierzący i niewierzący. Pytanie, jak sprawić, by te dwa światy mogły się ze sobą spotkać, żeby z takich spotkań nie było „religijnych bitew” i żebyśmy mogli wspólnie egzystować. Ale ja nie jestem od walki o religijność mediów. Nie życzmy sobie sytuacji, w której telewizja jest „kościołem”, choć przez wielu z nas jest traktowana jak „ołtarz”. Posiedliśmy niestety piękną zdolność do zamiany ważności miejsc i pojęć. Ale też nie wmuszajmy „boskiej” tematyki za pomocą telewizji, bo odwrócą się od nas plecami ci, do których się zwracamy. Tu potrzebny jest wielki takt i wyczucie. I jeszcze większa pomysłowość.
Niewiara jest wiarą we własną niewiarę. Tak czy siak mamy zakodowane to, że wierzymy. Nawet kiedy nie rodzimy się w środowiskach katolickich, to i tak jesteśmy ludźmi w coś wierzącymi.
Podejrzewam, że gdyby dzisiaj [Jezus] narodził się u nas, to byśmy Go nie zauważyli. Nie miałby u nas szans. My cały czas nieustannie zmagamy się z tym samym, z czym zmagali się Żydzi. I nie wiem, czy gdybyśmy znaleźli się w ich położeniu, nie zrobilibyśmy z Jezusem dokładnie tego samego, co zrobili oni? Niech jedyność tej historii stanowi dla nas przykład. Bo historia Jezusa jest teologicznie wymienna. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za Jego mękę i śmierć. Dla wszystkich jest Jego zmartwychwstanie.
Ciąg dalszy nastąpi 🙂
Jezus powiedział do tłumów: Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili. Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije. a oni mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników. A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny. (Mt 11,16-19)
Człowiekowi bardzo ciężko jest dogodzić. Osiągamy mistrzostwo w ocenianiu i punktowaniu… każdego, poza sobą. Jak ktoś jest zbyt rozrywkowy, rozwiązły nawet, niesmaczny – to unosimy się świętym oburzeniem: no jak tak można. Za to jak ktoś ze znajomych żyje na kocią łapę, bez ślubu – to zakładamy maskę wybitnej tolerancji: przecież dzisiaj wszyscy tak robią, nie ma co się czepiać… I odwrotnie – jak ktoś inny odznacza się religijnością, aktywnie uczestniczy w nabożeństwach i liturgii, nie wstydzi się dekorować okien mieszkania z okazji uroczystości religijnych, otwarcie demonstruje przywiązanie do katolickich wartości – to jasne: dewot, ciemnogród, moherowy beret.
Błyskotliwość osądów, trafność spostrzeżeń – a co! Szkoda, że tak samo, jak taksujemy i szufladkujemy innych, nie bierzemy się za siebie. Choć w sumie łatwo to zrozumieć – okazało by się, że nie dość, że raz jesteśmy sami dewotami, a kiedy indziej rozpustnikami – to jeszcze nie potrafimy być, w jednym lub drugim, konsekwentni nawet, skoro skaczemy ze skrajności w skrajność. Warto modlić się o dar mądrości. Nie tylko tej, która pozwoli dobrze wybierać i właściwie postępować w życiu, ale też tej, która ustrzeże przed pochopnymi i powierzchownymi sądami.