Do tej pory jakoś kwestia historii biblijnej, historii zbawienia i archeologii biblijnej specjalnie mnie nie interesowała. Do tej pory.
Książkę dostałem do teściów na ostatnie święta Narodzenia Pańskiego. Dość pokaźna, więc jakoś tak czekała… Sięgnąłem po nią, przygotowując się do wyjazdu do Turcji. Jak już coś czytać w tak pięknych okolicznościach przyrody – to niech to będzie choćby nieco tematycznie powiązane. Jakby nie patrzeć – było w niej sporo o historii właśnie tamtych regionów. Choć, prawdę powiedziawszy, poczytałem ją tam nieco tylko – bo czasu szkoda było, co każdy zrozumie – a praktycznie przeczytałem już po powrocie do Polski.
Książka historyczna, traktująca także o kulturze, wierzeniach. Napisana w sposób bardzo przystępny, z właściwą ilością przypisów (ostatnio miałem wrażenie: dobra książka historyczna = min. 1/3 strony przypisów, co dość trudno się czyta…). Interesująca, wciągająca, pasjonująca. I najważniejsze – pokazująca, że trzy wielkie ludy księgi faktycznie mają wspólne korzenie.
Od Abrahama począwszy, przez Mojżesza, całą historię narodu wybranego, Jezusa, początki chrześcijaństwa, aż po pierwszy wiek islamu. Ciągłość jest wyraźna. Judaizm to początek – pierwszy okres współpracy człowieka z Bogiem. Później Chrystus – pełne objawienie, już nie tylko dla Żydów przeznaczone, zresztą przez nich odrzucone. I wreszcie Muhammad, Prorok, który obserwował obydwie wcześniejsze wspólnoty, widział błędy – i szukał swojej drogi, dla swojego narodu.
Historia Żydów fascynuje. Są genialnym przykładem, jak można od Boga dostać obietnicę wszystkiego. I w klasyczny sposób to zepsuć. Tak. Bywało dobrze, ale co rusz w swojej długiej historii odchodzili od Boga, przyjmowali wierzenia innych plemion, zaczynali czcić bożków. Nic dziwnego, że Bóg raz za razem musiał do nich wysyłać proroków, których i tak nie zawsze ktokolwiek chciał posłuchać.
No i kwestia diaspory, pojęcia przecież najczęściej właśnie z narodem żydowskim kojarzonego. A właściwie – kwestia tego, czym była jedność narodowa Żydów. Czym? Niczym. Sztucznym tworem, który na przestrzeni historii powstał z przyczyn czysto taktycznych, obronnych. Czy plemiona te żyły razem, same z siebie wybrały z własnej nieprzymuszonej woli króla, miały centralną administrację? Nic z tych rzeczy. To była potrzeba sytuacji – gdy plemionom zagrażało niebezpieczeństwo ze strony innych narodów.
Wtedy właśnie jeden człowiek stanął na czele tego sztucznego tworu. Owszem, byli później królowie i władcy, którym zależało na umocnieniu na mapie ówczesnego świata państwa żydowskiego, troszczyli się (choć nie zawsze) o poziom życia ludzi, następował rozwój technologii, powstawały monumentalne budowle – do dzisiaj w swoich ruinach i pozostałościach milczący świadkowie tamtych czasów. Salomon, Dawid, Saul, i inni.
Ale to było za mało. Jak policzyłem, mniej więcej, w całej przestrzeni istnienia Żydów w Ziemi Obiecanej, doliczając do tego współczesne kilkadziesiąt lat państwa Izrael, czyli w sumie ok. prawie 4000 lat – państwo żydowskie jako jednolity twór istniało kilkaset lat, mniej niż 500. I to w różnych odstępach czasu. Nie był to jeden, ciągły okres.
Co więcej – w czasach względnego dobrobytu, istnienia tego państwa, nie można było mówić o państwie jednolitym. Było to państwo kosmopolityczne, zróżnicowane, zamieszkałe nie tylko przez Naród Wybrany. A co do poczucia jedności, tożsamości, wspólnoty – o takowej generalnie można mówić dopiero od czasów Niewoli Babilońskiej, a na dobrą sprawę (jako że świątynię w Jerozolimie odbudowano) od powstania żydowskiego, czyli zburzenia tej drugiej świątyni, czyli czasów kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa.
Ta wiedza, te informacje zdecydowanie ubogacają. Pozwalają inaczej na historię Żydów patrzeć. To jeden naród, bardzo wewnętrznie zróżnicowany, w ramach plemion. Naród o wspólnej tradycji, ale którego poszczególne grupy – plemiona – o wiele lepiej funkcjonowały samodzielnie, jako mniejsze grupy, w swojej indywidualności.
Kwestia chrześcijaństwa – ciekawie autor opisał misję Jezusa, Jego dorastanie do pełni świadomości tego, kim miał być, do czego był powołany. I bardzo dokładne opisanie sytuacji po Jego śmierci, czyli początkowych lat Kościoła, z wyraźnym rozdzieleniem i jakby walką o to, czym ten Kościół miał być, jaki miał być, dla kogo miał być. Pierwsi uczniowie i ich wspólnota, w Jerozolimie, z Jakubem na czele – i po drugiej stronie pojawia się na horyzoncie niegdyś fanatyczny prześladowca, a obecnie gorliwy ewangelizator – Szaweł z Tarsu.
Spór – sobór jerozolimski z 48 r. – znamy. On wskazał drogę. Bo pytanie było zasadnicze – czy Kościół ma pozostać wspólnotą wewnątrz judaizmu, ludzi zachowujących przykazania Jezusa, a zarazem przestrzegających prawa mojżeszowego? Czy Kościół ma być wspólnotą otwartą na wszystkich, którzy chcą uwierzyć i przyjąć wiarę – bez obowiązku obrzezania i przestrzegania żydowskiego prawa? Pierwsze stanowisko – Kościoła jerozolimskiego – przegrało z drugim, prezentowanym przez Pawła.
Prawda jest taka, że jedni drugim nie przypadli do gustu, mówi się nawet o rozstaniu z niezgodzie. Kościół dopiero się kształtował. Apostołowie wezwali Pawła do Jerozolimy, aby wytłumaczył się z tego, co głosi… Czy wiedzieli, że to właśnie tą drogą pójdzie Kościół? Jedno było pewne – chrześcijanie intrygowali. Działali wbrew rozsądkowi. Kochali, przebaczali, troszczyli się bezinteresownie o chorych i cierpiących, wspierali biednych, modlili się i przebywali razem, uzdrawiali, przynosili ulgę i nadzieję.
Właśnie popularność zdobyta dzięki autentyczności, razem z tą otwartością na wszystkich ludzi, sprawiła, że w 261 r. możliwa była tolerancja religijna w Cesarstwie Rzymskim. Tak, w 261 r. cesarz Galien wydał edykt tolerancyjny, zezwalający na głoszenie Słowa Bożego i posiadanie własnych cmentarzy. Konstantyn w swoim edykcie mediolańskim z 313 r. właściwie tylko go potwierdził, choć to ten drugi dokument uchodzi za przełomowy.
No i wreszcie islam. Inny, a zarazem z tych samych korzeni. Bo przecież późniejsi muzułmanie to nikt inny, jak jedno z plemion Narodu Wybranego, które przy podziale miejsc do zamieszkania udało się w kierunku późniejszej Mekki. Muhammad, Prorok, człowiek o wielkim szacunku zarówno dla Żydów, jak i chrześcijan. Zafascynowany historią tych dwóch wielkich wspólnot, analizujący ich dokonania pod kątem zjednoczenia i umocnienia swojego narodu. Co mu się w sposób wyjątkowy, porównywany z Aleksandrem Wielkim (gdy chodzi o ekspansję) udało.
Co najsmutniejsze – podczas rozprzestrzeniania się islamu po świecie tuż po jego powstaniu, nie było mowy o otwartych konfliktach z chrześcijanami. Muzułmanie szanowali Pismo Święte, Jezusa uważali za proroka, w Koranie imię Maryi pojawia się częściej niż w Biblii. Chrześcijanie byli szanowani, pozostawiono im domy, swobodę modlitwy i miejsca pracy.
Skąd więc dzisiejsza nienawiść? Przez późniejsze, niezbyt odległe, już po śmierci Muhammada, nieporozumienia i wzajemne napaście. Niestety, zapoczątkowane przez chrześcijan, których papież wezwał do wyzwolenia Ziemi Świętej i chrześcijan (co nie było prawdą, jako że chrześcijanie w Ziemi Świętej pokojowo współistnieli z muzułmanami w tamtych czasach). Potem poszło już gładko – czego efekty we wzajemnych napaściach, nienawiści i aktach przemocy widzimy do dzisiaj.
Ta książka bardzo mnie ubogaciła. Polecam każdemu.
>>>
Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10,16-23)
Jezus wiedział, że Dobra Nowina będzie znakiem sprzeciwu wobec tego, co złe, nieszczere, kłamliwe, leniwe, chamskie i zgubne. Tak musiało być. Bo Ewangelia ma przynieść prawdę, która wyzwala – czyli pokazuje wszystko takim, jakie jest. Nawet, gdy to boli.
A właśnie to, że boli, że ludzie stwarzają pozory i wewnętrznie są zupełnie inni, niż czasami grają na zewnątrz – to jest przyczyna konfliktów, prześladowań, i zabijania nawet z powodu Jezusa i wiary. Nie sama Ewangelia, Dobra Nowina. Znakiem sprzeciwu i kością niezgody nie jest przykazanie miłości i inne – ale to, że wymagają one radykalizmu, zdeklarowania się po jednej, czy po drugiej stronie. I nagle okazuje się, że jakoś nie do końca, o ile w ogóle, opłaca się być dobrym, uczciwym, sprawiedliwym, nie kraść, nie wymuszać, nie szantażować, nie korumpować, etc.
Prostota wyzwala. Tutaj wybór jest naprawdę prosty. Jedynym problemem jest kwestia hierarchii wartości. Tego, czy ważniejsza jest prawda, czy permanentne interesy (de facto, wyrastające przy, na i za pomocą omijania i zamydlaniu prawdy). Reszta – jest tylko następstwem. Jeśli wybrałeś dobrze – prawdę – nie myśl, nie kombinuj. Bóg ci wskaże drogę i Twoim testem, sprawdzianem, jest to, czy potrafisz się w ten głos na tyle wsłuchać, aby pójść właściwą drogą. Trochę wysiłku, i się uda.
Jeśli wybrałeś inaczej – bo bardziej ci zależy na kasie, wpływach, tej całej misternie budowanej piramidce, pomniku swojej własnej pychy, władzy i możliwości – to miej choć na tyle odwagi, aby nie udawać, że taki nie jesteś. Po co idziesz do kościoła? Po co twierdzisz, że jesteś wierzący? Ok – ale w co? Wierzysz – w to, co przyziemne. Czyli jesteś materialistą, a nie wierzącym. A jeśli jednak masz wątpliwości – to walcz ze sobą. Pamiętaj, że kasy do grobu nie weźmiesz, a sumienia się nie pozbędziesz, nawet jak jeszcze Ci bardzo nie przeszkadza.
Wytrwajmy w tym, co trudne, co wymagające, co nakazuje Boży radykalizm. Bo dopiero to czyni szczęśliwym – a nie najbardziej napchany portfel. Bo tego chce Bóg, na to nam wskazuje, to jest Jego drogowskaz. Bo tędy zmierza się do zbawienia. Zależy ci na czymś bardziej?