Mam świadomość, że w takim dniu jak dzisiaj – inauguracji pontyfikatu – wypadało by coś na ten temat napisać, jednak ten wpis poświęcę sprawie zgoła innej, i zdecydowanie mniej przyjemnej, a jednakże leżącej mi na sercu – bo sprawa, powiedzmy, z mojego podwórka.
Ze 2 dni temu powstała wrzawa, bowiem w najnowszym (12/2013) numerze tygodnika Wprost pojawił się artykuł Cesarz Trójmiasta, traktujący o metropolicie gdańskim abp. Sławoju Leszku Głódziu. Nawet nie tyle o nim, co o sprawach, które w ocenie autorki Magdaleny Rigamonti oraz osób, z którymi rozmawiała, wystawiają biskupowi bardzo negatywną ocenę, wręcz dyskredytując do roli i funkcji, jaką pełni.
Bynajmniej nie będąc fanem ani czytelnikiem Wprostu, zainwestowałem 5 zł polskich celem zapoznania się w całości z powyższym tekstem – w internecie bowiem (m.in. WP) można było znaleźć zajawki, urywki zaledwie.
Przede wszystkim autorka już na samym wstępie wskazuje w pierwszym zdaniu, że nie będzie to tekst o molestowaniu czy pedofilii – bo to jest dzisiaj na topie, niestety. Wprost wskazała także, iż nie ma być on atakiem na Kościół w Polsce – co w mojej ocenie świadczy o dobrej woli i nie pozwala z góry założyć, że jest dokładnie odwrotnie, niż autorka pisze.
Na początek opisała sytuację najświeższą – gdy po wyborze papieża Franciszka (całkowite przeciwieństwo Generała (potoczna nazwa abp. Głódzia, jedna z bardziej parlamentarnych) abp. Głódź wymyślił wylot na odbytą dzisiaj inaugurację pontyfikatu. Okazja! 1650 zł, wylot i powrót tego samego dnia. Co tam, życzenia i prośby papieża – nie róbcie pielgrzymek, dajcie te pieniądze na biednych – Generał wie lepiej. Sprawa, na szczęściej, się rypła – bo po prostu ludzie, wśród których momentalnie rozpoczęto kampanię reklamową, popukali się w czoło i nie zebrała się odpowiednia grupa. Co nie przeszkadzało metropolicie (tuż po tekście jest króki wywiad) w mojej ocenie minąć się z prawdą, żeby nie powiedzieć: skłamać, że do wyjazdu nie doszło z przyczyn technicznych. No chyba że przyczyną techniczną uznamy brak chętnych, ale mało to w mojej ocenie techniczne. Wszystko się zgadza – konto na FB mam, wiem co się tam działo, z ilu stron byłem bombardowany zaproszeniami na w/w wyjazd. Po cichu formułowano komentarze, że pomysł poroniony, cena absurdalna – ale wszyscy milczeli. Powiem szczerze, z mojej strony – pozytywnie – było sporo zdziwienia, kiedy okazało się, że Generał nie dopiął swego (co, jak wskazałem, nie przeszkodziło mu skłamać w zakresie takiego a nie innego stanu rzeczy).
Generalnie tekst sprowadza się do opisów sytuacji z udziałem biskupa Głódzia przez kilku, anonimowych księży (niestety, nie do końca – sam bez trudu zidentyfikowałem 2 z nich…) w ramach powstającej tzw. czarnej listy dotyczącej hierarchy, która ma trafić do Watykanu. Nie dziwię się woli anonimizacji – środowisko to niestety jest mocno donosicielskie, wielu jest takich, którzy chcą się przypodobać, zabłysnąć, a to stołek w kurii złapać, a to kanonika tytuł czy prałata uzyskać, albo jakieś niezgorsze probostwo. Wystarczy spojrzeć na gdańską kurię – aż w oczy kłuje, dobieraną w zakresie pracowników w myśl zasady MBW (mierny, bierny, ale wierny), czego świadomość ma każdy, znający realia diecezji.
Problem podstawowy to sprawa alkoholu. Wszyscy wiedzą, i to nie są złośliwe plotki, pomówienia, atak na Kościół czy Bóg wie co jeszcze, że metropolita ma w tym zakresie problem. Medialnie wyrazem powyższego był stan ówczesnego Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego (żenująco tłumaczony później „chorobą filipińską”), który m.in. w towarzystkie Generała zabalował, po czym ledwo stał w Charkowie. Czytamy więc o wyzywaniu łaciną podwórkową samych księży, ich rodzin, upokarzaniu. Problem jest znany powszechnie od wielu lat – o ile nie był rozdmuchiwany w okresie pełnienia przez zainteresowanego funkcji biskupa polowego (1991-2004), kiedy w wojsku pewne sprawy można było dość łatwo ukryć, natomiast nabrał rozgłosu wraz z przeniesieniem go do diecezji warszawsko-praskiej (2004-2008). Już wtedy tamtejsi co odważniejsi duchowni skarżyli się na ordynariusza do Watykanu – bez skutku. To z tego powodu bardzo szybko z rezydencji biskupiej w Gdańsku Oliwie wyniósł się do odremontowanego za okrągły milion pałacyku w Starych Szkotach, na wyjeździe z Gdańska. Po co? Żeby się nie rzucać w oczy ze swoją słabością do trunków. Jednocześnie, ze strategicznego punktu widzenia był to ruch bardzo dobry – nieruchomość nie należy do diecezji, tylko do tamtejszej parafii, zatem w razie utraty płynności finansowej przez diecezję nie grozi jej egzekucja. Żeby podnieść prestiż, specjalnie ulokował przy niej kolejną kolegiatę, w poczet której jednym z prałatów ustanowił… księdza, wobec którego już wówczas toczył się proces karny o molestowanie nieletniej, ostatecznie prawomocnie skazanego (choć nadal widywanego „w towarzystwie”).
Tak, nie było mnie tam. Nie piłem nigdy z metropolita, nie widziałem tego na własne oczy. Ale słyszałem swoje z pierwszej ręki od osób, które to widziały, i które nie mają żadnego powodu, aby wymyślać czy konfabulować.
Problem kolejny do absolutny feudalizm i przyzwyczajenie za wszelką cenę do otrzymywania tego, co sobie wymyślił, przy jednoczesnym – co sam dodam – niestety prostactwie, którego osobiście miałem nieprzyjemność doświadczyć i to również w czasie liturgii. To, że arcybiskup Głóź nie szanuje ludzi, widziałem osobiście w wielu jego wypowiedziach, w stosunku do różnych osób – bez względu na to, czy świecki, czy ksiądz. Widać to także po wielu zmianach i nominacjach – przy czym trzeba znać środowisko i kontekst, aby bez problemu zrozumieć, dlaczego w tej parafii zmieniono proboszcza: czy awansował, czy został wygryziony przez kogoś bardziej Generałeowi „zasłużonego”. Porównując poziomem obecnego i poprzedniego metropolitów gdańskich – szkoda słów. Owszem, abp Gocłowski odpowiadał jako biskup za problem ze Stella Maris, nie tyle zawiniony co nie dopilnowany, natomiast różnica klas dosłownie bije po oczach. Ale mniejsza o to. To, że abp Głódź postanowił poprawić nieco sytuację finansową diecezji – owszem, słusznie, pytanie tylko: za jaką cenę? Rządzi od pewnie 5 lat, w któym to okresie zdążył w dużej części zmienić wnętrze archikatedry oliwskiej (na plus: przywrócenie wiernym dawnej kaplicy seminaryjnej, nowa ambona, wyświetlacz tekstów pieśni, renowacje; na minus: przemeblowanie prezbiterium z usunięciem balasek, ustawienie na gigantycznym postumencie wielkiego tronu z herbem biskupim oświetlonego specjalnie bez względu na porę dnia, upstrzenie kościoła własnym herbem w wielu miejscach, i tragiczna złota firuga Jezusa przed wejściem do kościoła oraz dramatyczna świecąca droga krzyżowa – tak po krótce). Naraził się ludziom – wykorzystując błędy miasta Gdańska, zagroził zagrodzeniem części (należącej do diecezji) parku oliwskiego, po czym przehandlował go z miastem za teren pod kontrowersyjny kościół w Gdańsku-Łostowicach, czyli miejscu gdzie kościół już funkcjonuje; nie mówiąc o (nie nazwę wprost) pomyśle budowy kolejnego wielkiego kościoła w śródmieściu Gdańska – kto zna, wie, że tam kościoły i to piękne, zabytkowe, stoją na co drugim roku, wiele z nich to rektorskie, bo nie ma potrzeby istnienia nawet już obecnie tylu parafii.
Generał po prostu jest zachłanny. Prawdą jest to, co pani Rigamonti opisała w zakresie ściągania pieniędzy z parafii za wszelką cenę. Abp Gocłowski, znając realia, co biedniejsze parafie z tego obowiazku zwalniał – jego następca kazał płacić wszystkim, żądając jeszcze pieniędzy za okresy wstecz. Stawka – kilka groszy od wiernego, przy czym liczono wg ilości wszystkich mieszkańców parafii (a co, korzystniej wyjdzie), zamiast wynikającej ze statystyki ilości wierzących i praktykujących. Jeśli któryś kościół posiadał na dachu antenę telefonii komórkowej – lwia część idzie w ręce diecezji, bez względu na potrzeby parafii, nie patrząc czy dany rządca parafii cokolwiek w niej robi, czy nie.Wspomniany kościół na Łostowicach miał powstać zgodny z planem zagospodarowania przestrzennego – co tam, walnięto okropny projekt molocha nijak nie pasującego do okolicy i pod każdym względem przekraczającego dopuszczalne gabaryty – w myśl zasady: im większe, tym lepiej. Sprawa, póki co, stoi w miejscu. Wiem jednak, w jaki sposób „pogoniony” został z kurii ówczesny diecezjalny konserwator zabytków – który ośmielił się zakwestionować podejście biskupa do zabytków. W ostatnich tygodniach było w mediach głośno o hipotekach pod co bardziej prestiżowymi świątyniami diecezji, dodatkowo niedawno zakończył się bodajże w I instancji kolejny proces dotyczący zapłaty przez diecezję kwoty kilku milionów złotych – co świadczy o niezbyt dobrej kondycji finansowej. Jak widać – jest to bez znaczenia, skoro biskup mógł pozwolić sobie na przepuszczenie miliona złotych na odnowienie dworku, w którym zamieszkał. To niewątpliwie był słuszny cel, prawda?
Przykro, że pisze te słowa w dniu inauguracji pontyfikatu człowieka tak zgoła odmiennego od Generała, który potrafił funkcjonować jako kardynał bez sekretarza (gdyby przyjrzeć się strukturze kurii – okaże się, że w praktyce abp Głódź ma ich kilku), mieszkał w małym mieszkaniu (a nie w odremontowanym za ciężkie i bezmyślnie wywalone pieniądze dworku), i – o zgrozo! – sam sobie gotował. Tak to się niestety zbiegło. Owszem, dla osób postronnych sytuacja może się wydawać niejednoznaczna – zapewniam jednak, że w tym tekście we Wproście nie ma przekłamań i bardzo dobrze oddaje on obraz sytuacji, z komentarzem (cytat): „My tu wszyscy mamy go dość. On jest mieszanką buty generalskiej i sobiepańskiej. Jest kościelnym latyfundystą. Kurię traktuje jak folwark”. Różnica polega na tym, że część ludzi mówi to wprost – a część myśli jedynie, udając, że jest wszystko ok.
Tym bardziej jest mi wstyd, gdy na stronie diecezji czytam:
O Ś W I A D C Z E N I E
W nawiązaniu do artykułu „Cesarz Trójmiasta” opublikowanego w Tygodniku „Wprost” z dnia 18 marca 2013 r. jako duchowieństwo Archidiecezji Gdańskiej wyrażamy nasz protest i oburzenie na tak skandaliczny tekst przeciwko osobie Księdza Arcybiskupa Metropolity Gdańskiego.
Publikacja ta wyczerpuje znamiona zniesławienia prawnie ustanowionego biskupa diecezjalnego Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W artykule Tygodnika „Wprost” widać wyraźny zamiar poniżenia hierarchy, który w swych wypowiedziach odważnie broni wolności mediów i promuje wartości patriotyczne.
Domagamy się zaprzestania obraźliwych pomówień, których rozpowszechnianie uderza w godność osób duchownych i całej wspólnoty Kościoła. Przyjmujemy to z bólem i oburzeniem, jako powrót do praktyk z czasów PRL-u. Takie stanowisko jednomyślnie deklarują wszyscy Dziekani Archidiecezji Gdańskiej. Otaczamy naszego Pasterza solidarną i szczerą modlitwą.
/-/ Ksiądz Infułat Stanisław Bogdanowicz
Wikariusz Generalny
/-/ Ksiądz Grzegorz Świst
Kanclerz Kurii
w imieniu Duchowieństwa Archidiecezji Gdańskiej
/-/ Dziekani 24 Dekanatów Archidiecezji Gdańskiej
Jest mi wstyd najpierw z powodu przekłamania – bowiem nie wierzę, aby choćby ułamek wskazanego na początku duchowieństwa podzielał ten pogląd (tak samo, jak nie wierzę, aby wszyscy rzekomi dziekani poszczególnych dekanatów – z których niejednego znam – jako sygnatariusze oświadczenia bezkrytycznie takie stanowisko podzielali). Dalej, nie rozumiem oburzenia i tego, w którym miejscu oraz z jakiego powodu tekst miałby być skandaliczny lub poniżający. Oddaje sytuację, nie widzę rozminięcia się z prawdą. A że prawda jest inna, niż to się zwykle przyjmuje… Skoro podnosi się zarzut zniesławienia – czekam na odpowiedni ruch prawny, choć wątpię, aby do tego doszło; Generał zbyt wiele ryzykuje w zakresie tego, co ludzie mogli by się dowiedzieć więcej. Co do występowania przez biskupa w obronie wolności mediów – ok, o ile przyjąć, iż media w tym kraju sprowadzają się do RM i TV Trwam, od czego nas Boże uchowaj. Aż wreszcie – nie rozumiem, w którym miejscu tekst ten uderza w godność całej wspólnoty Kościoła – nie widzę tego, traktuje o osobie i nie ma tam nawet pół uogólnienia czy zarzutu pod adresem Kościoła jako takiego. Niewątpliwie natomiast modlitwa abp. Głódziowi jest potrzebna.
Paradoksalnie, diecezja nie zajęła stanowiska w sprawie – w dzisiejszej GW można wyczytać, że próbowano się skontaktować (prawidłowo, odpowiedni człowiek) z ks. Filipem Krauze, dyrektorem Centrum Informacyjnego Archidiecezji Gdańskiej – rzekomo chory i nikt go nie zastępuje. Zamiast skorzystać z okazji – pozostawiono pole na domysły. Pytam się więc – na czym ma polegać rola tego księdza, skoro – w takiej sytuacji – zamiast zajmować stanowisko, co do niego należy, po prostu udaje, że go nie ma i problemu nie ma? Niewątpliwie za abp. Gocłowskiego tego problemu nie było – był powszechnie znany ks. Witold Bock jako rzecznik prasowy, zawsze dostępny i potrafiący odpowiedzieć na pytania, co było doceniane na skalę ogólnopolską. Cóż, dzisiaj w cenie jest to, aby o niczym nie informować i udawać, że problemu nie ma.
Duże nadzieje pokładam w nowym papieżu, w zmianach w Kurii – gdzie nie od wczoraj abp Głódź ma spore poparcie, nie wiedzieć czemu. Może jest szansa, że coś w tej sytuacji się zmieni – i jeśli nie zmieni się (w co wątpię) człowiek, to człowiek zostanie zamieniony na innego, bardziej wpisującego się w wizerunek kapłana i biskupa odpowiadającego papieżowi Franciszkowi.