Sporo – żeby nie powiedzieć, że większość – ludzi od piątku trwa w dziękczynieniu za dar beatyfikacji Sługi Bożego Jana Pawła II. Papież Benedykt XVI w piątek 14.01.2011 podpisał dekret o uznaniu autentyczności cudu, dokonanego za przyczyną Jana Pawła II na
s. Marie-Simone Pierre, uzdrowionej – o ironio – z zaawansowanej formy choroby Parkinsona – co de facto zamyka proces beatyfikacyjny i pozwala ustalić i przygotować samą uroczystość beatyfikacji.
Abstrahując od sytuacji wyjątkowej – ktoś wyliczył, że przez blisko 1000 lat nie było przypadku aby papież osobiście wynosił do chwały ołtarzy własnego poprzednika na Tronie Piotrowym – czy też uchylenia przez papieża wymogu upływu 5 lat od śmierci kandydata na ołtarze, aby móc otworzyć proces beatyfikacyjny, Benedykt XVI jakby zaskoczył nieco datą, wybraną dla dokonania uroczystości beatyfikacyjnej. Jak wiemy, nastąpi ona 1 maja – co z pozoru może być datą nic nie mówiącą. Gdy sięgnąć jednak do katolickiego kalendarza liturgicznego – biorąc pod uwagę, jak w tym roku późno obchodzimy uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego – sprawa staje się jasna: jest to II niedziela po Wielkanocy, czyli ustanowione właśnie przez Jana Pawła II święto – Niedziela Miłosierdzia Bożego. Data więc pięknie wpasowuje się w to, na co szczególny akcent kładł w swoim pontyfikacie Sługa Boży – a więc przypomnienie, odkrycie na nowo przesłania Bożego Miłosierdzia, otwartego na każdego człowieka w każdym czasie. Papież mówił bowiem:
Nic tak nie jest potrzebne człowiekowi, jak miłosierdzie Boże – owa miłość łaskawa, współczująca, wynosząca człowieka ponad jego słabość ku nieskończonym wyżynom świętości Boga. (Łagiewniki, 7 VI 1997)
W bazylice św. Piotra rozpoczęto prace nad przeniesieniem ciała Jana Pawła II z Grot Watykańskich do kaplicy św. Sebastiana, w prawej nawie świątyni, między Pietą Michała Anioła a kaplicą Najświętszego Sakramentu – informuje agencja I-Media. Przeniesienie ciała Jana Pawła II nastąpi po beatyfikacji.
Taka ciekawa uwaga – może smutna nieco. Przeglądałem blogi, patrzę na wpisy na nich od piątku właśnie, i co? Niewiele osób poświęciło temu wydarzeniu w ogóle miejsce, zwróciło na nie uwagę – może z 5. A ile zostało od tamtej pory napisane? Sporo – widać wyraźnie (blogi mam uszeregowane wg kolejności najnowszych wpisów).
Nie chcę wchodzić w detale – ale nie podoba mi się bardzo medialna niby to ogólnonarodowa tendencja do wzniosłych słów i haseł, jaka powróciła w momencie ogłoszenia publicznie nowiny o zakończeniu procesu beatyfikacyjnego. Powróciła? Tak, widzieliśmy prawie to samo, gdy Jan Paweł II odchodził w kwietniu 2005, niespełna 6 lat wstecz. Wyglądało to pięknie, rodziło nadzieję na trwałą przemianę w ludzkich sercach – w naszym kraju i nie tylko – na zmianę języka debaty publicznej, polityki, na odnalezienie na nowo szacunku dla siebie nawzajem, wyjście ponad nasze własne uprzedzenia, małostkowe uczucia, które tak często nami kierują i prowadzą do głupot, których własna duma nie pozwala potem naprawić… i naprawienie wielu innych spraw.
Dlaczego mi się nie podoba? Bo jest sztuczna. Bo jest bez pokrycia. Bo, niestety, nic na trwałe nie zmieniła, co widzimy do dzisiaj. Pada wiele pięknych i wzniosłych słów, wszyscy sobie przytakują, ściskają się nawzajem, obiecują wielkie zmiany… a prędzej czy później i tak wracają do robienia swojego, tak samo jak wcześniej. Piękne pustosłowie. No tak – bo przecież dzisiaj wszyscy się cieszą, KEP wzywa do modlitwy i dziękczynienia.
Może to i ostre słowa – nie neguję jednak radości biskupów, księży, i części z nas świeckich… Ale tak naprawdę – czy w ogóle i z czego cieszy się teraz przeciętny człowiek? Czy dla niego to w ogóle coś znaczy, poza obowiązkowym tematem w wiadomościach, serwisach informacyjnych w radiu i internecie? W końcu – cieszymy się przecież także, i to w skali kraju, narodu, jak reprezentacja piłkarska wygra jakiś mecz (fakt – rzadkość w ostatnich latach), albo np. Adam Małysz wygra jakiś turniej. Czy to jest prawdziwa radość? Moim zdaniem – nie, bo to zwykłe odczucie jakby przyjemności, zadowolenia, z radością nic nie mające wspólnego.
Jeżeli się cieszymy – to przyczyna musi być głęboko, w środku, w nas. Nie dlatego, że – jak pewnie większość świata – uważaliśmy Jana Pawła II za dobrego człowieka. Jeśli radość – to wdzięczność Bogu za osobę Jana Pawła II, za jego pontyfikat, za jego życie, za wszelkie dzieła które zainspirował, za nadzieję jaką dał wszystkim ludziom i każdemu z osobna tym, co pisał, mówił, robił, jaki dawał przykład. Jeśli radość – to dlatego, że cenimy Jana Pawła II jako wzór świętości, człowieka dobroci i modlitwy, orędownika pokoju, sprawiedliwości i miłosierdzia.
Nie dlatego, że fajnie się na taką osobę patrzy – tylko że ta osoba ma być i staramy się, aby dla nas samych była inspiracją. Staramy się, aby jego idee – a właściwie idee i przesłanie Kościoła, Boga, Jezusa – żyły w nas, były przez nas realizowane. Jan Paweł II inspiruje i wskazuje drogę – ale nie do biernej radości i przyklaskiwania, ale konkretnych działań i decyzji, jakie sam podejmuję. Radość z wyniesienia go na ołtarze wtedy może być i jest prawdziwa, gdy to, co łączy mnie ze Sługą Bożym to coś więcej niż przynależność do tej samej wspólnoty Kościoła czy nawet ta sama narodowość.
Niestety, nie ma co liczyć na jakieś wielkie zmiany w skali kraju, Europy czy świata… To przykre, ale tak jest. Ludzie pogadają sobie, pozachwycają się – i będą dalej robili swoje, jak dotychczas. Ważne jest to, czy wydarzenie – beatyfikacja – mnie samego zmieni. Osobiście uważam i wierzę w świętość Jana Pawła II, bez względu na to, czy Kościół ją formalnie zatwierdzi (a raczej – stwierdzi), ale cieszę się bardzo, iż tej sprawiedliwości stało się zadość, wbrew bardzo licznym, po śmierci papieża z Polski, głosom krytyki pod adresem jego personalnie i jego posunięć.
Nie o obraz z aureolą (takie już od 6 lat sprzedają), czy tony
świętych obrazków jakie lada moment zasypią każdego w każdym kościele, jako dodatki do katolickich tytułów, książek – nie o nie chodzi.
Chodzi o uświadomienie sobie znaczenia prawdziwej świętości – nie tyle samego Jana Pawła II, co tego, że świętość jest wyzwaniem i zadaniem dla każdego z nas, i nie trzeba być papieżem, aby ją osiągnąć. I do tej świętości wytrwałe i z przekonania dążenie – we własnym życiu, własną drogą, realizując własne powołanie. Dokładnie tak, jak ten, którego Kościół otrzymał jako papieża przełomów tysiącleci, i którego niebawem Kościół wyniesie do chwały ołtarzy.
Jest trudno? Upadamy? Babramy się – czasami w tych samych, często w coraz to nowych – grzechach i swoich słabościach. Ale właśnie Jan Paweł II pięknie wskazuje na nadzieję. Dla każdego:
Człowiek – każdy człowiek – jest tym synem marnotrawnym: owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zawiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem. jak ojciec z przypowieści, Bóg wypatruje powrotu syna, gdy powróci, przygarnia go do serca i zastawia stół dla uczczenia ponownego spotkania, w którym Ojciec i bracia świętują pojednanie. (Reconciliatio et Paenitentia)
Może warto się do czegoś zdeklarować, obiecać coś – nie tyle sobie – co Bogu? Każdy moment jest dobry na zmiany.
Gdy papież odchodził – też tak pomyślałam, obserwując świat- że "nic z tego nie zostanie" –
ale wtedy zrozumiałam, że mogę tylko tyle – żeby zostało coś we mnie –
podjęłam konkretne zadanie i dzięki Łasce Bożej i wstawiennictwu JPII doświadczyłam swojego prywatnego cudu – i staram się trwać w dziękczynieniu za to, że dane było i jest – żyć tu i teraz.
Od prawie sześciu lat. Nie od piątku 😉 Ten piątek niczego w moim życiu nie zmienił.
🙂
To może ja powiem tylko jak ja odbieram postać Jana Pawła II – dla mnie był on wielkim Polakiem. Takim kimś, jak Kościuszko, Piłsudski, Naruszewicz, Kazimierz Wielki. Chociaż doceniam to, że za jego pontyfikatu wiele zmieniło się na lepsze w Kościele Rzymskokatolickim, to jednak dla mnie jego nauki zawierały też błędy (np. taki duży nacisk na kult maryjny). Jednak mimo wszystko nie zmienia to faktu, że gros Polaków za bardzo czci Jana Pawła II. Kiedyś nawet czytałam pewną ankietę, według której dla Polaków ważniejszy jest poprzedni papież niż Jezus… Pozdrawiam 🙂
Niśka – nie twierdzę, że jego odejście nic u nikogo nie zmieniło. Opisałem tylko pewną, niestety, prawidłowość, zauważalną w mediach, która wielu się udziela: pogadali sobie, i przeszli do porządku dziennego, dalej robiąc swoje. Co nie znaczy, że są osoby, które za życia czy w momencie śmierci papież zainspirował. Na szczęście – są 🙂
Zim – heh, cóż, tu już o zaszłości na linii protestanci-katolicy (albo na odwrót) chodzi, różnice doktrynalne. Też słyszałem o tego typu ankietach – niestety, potwierdza to prawdę, że katolicy często nie wiedzą, w co/kogo wierzą, i osoba publiczna (nawet święta, jak papież) utożsamiana z wiarą, z powodu płytkości ich wiary, jest dla nich ważniejsza niż Bóg.
Pozdrówki!
Tylko, że ja już unikam generalizowania.
Bo najczęściej mało ma wspólnego z prawdą –
ale dobrze brzmi.
Nie wiem, czy „pogadali i przeszli do porządku dziennego.”
nie wiem, ile i czego zostało w każdym człowieku.
Wiem ile zostało we mnie.
I nad tym warto się zastanowić – bo o to mnie kiedyś Pan Bóg zapyta.Jak ja wykorzystałam te szanse i łaski których mi udzielał…
@ Zim – wierzysz w takie ankiety?
Bo ja jakoś mało…
I pisanie „dla Polaków” jest też generalizowaniem, Znam bardzo wielu Polaków, dla których Pan Bóg jest najważniejszy. Ale jakoś w tej grupie nie przeprowadza się takich badań….
Pytanie brzmi „Czy Pan Bóg jest na pierwszym miejscu w MOIM życiu?”
a serca innych ludzi zostawmy Bogu 🙂
Majka – gratuluję podejścia. Ja miałem podobne, gdy Jan Paweł II odchodził w 2005. I się, że tak powiem, przejechałem. Żaden pesymizm – realizm. Kto ma coś z tego wynieść i chce – wyniesie; a ci, co najwięcej gadają, najmniej zwykle robią. Zresztą, przecież nie o mówienie tu chodzi.
Poza tym, to co czytam tu i ówdzie – potwierdza plastikowy hurraoptymizm. Oby choćby w części był prawdziwy.
Jak to napisał ktoś mądry na pewnym blogu – żeby ludzie, zamiast gadać, zaczęli na poważnie traktować spuściznę papieża z Polski. Tak, przede wszystkim może Polacy.
Majko, przykro mi to mówić, ale widząc otoczenie dookoła mnie – niestety jestem skłonna uwierzyć. Jak to powiedział kiedyś znajomy – Polska to kraj bardzo katolicki, ale mało chrześcijański. A ja ze swoich obserwacji dodam, że tak naprawdę większość Polaków to deiści albo mniej zdeklarowani ateiści. Pozdrawiam 🙂