Kilka dni temu pojawił się gdzieś tam w mojej głowie taki pomysł, żeby w tym Wielkim Tygodniu napisać może trochę inaczej. Nie tyle trzymając się liturgii słowa poszczególnych dni – na pewno wymownej – ale spróbować pokazać bardziej ludzi, których historie przewijają się jako jakby tło wydarzeń szczególnie pasyjnych. A więc wokół drogi krzyżowej Pana Jezusa – drogi życia, drogi do życia (stąd tytuł cyklu). Oczywiście, będzie to w jakimś sensie „gdybanie”, ale spróbuję. Dzisiaj pierwszy tekst – o Piłacie.
Kim był Poncjusz Piłat? W latach 20-30. I w. n.e. był prefektem (praefectus) Judei w prowincji rzymskiej Syria, i tak naprawdę – paradoksalnie – jest to postać historyczna znana głównie w związku z procesem Jezusa, z kart Pisma Świętego (wspominają o nim również „Dawne dzieje Izraela” i „Wojna żydowska” Józefa Flawiusza, jak również „Poselstwo do Gajusza” Filona z Aleksandrii) oraz źródeł autorów z grona antycznych świętych. Można więc założyć – postać historyczna. Człowiek wydaje się dość słaby, prawdopodobnie otrzymał urząd w pewnej mierze dzięki małżeństwu z kobietą wyższego pochodzenia, zawdzięczający prefekturę protekcji Sejana, który miał duży wpływ na cesarza Tyberiusza. Człowiek, którego historia postawiła w bardzo dziwnym miejscu – jako że miał być zadeklarowanym antysemitą, który stanął na czele żydowskiej prowincji cesarstwa.
Na pewno jest to postać niejednoznaczna, wymykająca się prostej ocenie zerojedynkowej. Analiza części ewangelii (J 18, 28-19, 16 albo Mt 27, 1-26) daje podstawy do przyjęcia, że człowiek ten w pewnym sensie bronił Jezusa przed skazaniem – czego podstawy można upatrywać w sumienności wykonywanych obowiązkach, poczuciu sprawiedliwości (autor natchniony zapisał, że Piłat był świadomy tego, że Żydzi wydali Jezusa z powodu zwykłej zawiści), a może miał w pamięci przestrogę od żony, która przesłała mu w toku procesu Jezusa wiadomość: «Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu» (Mt 27, 19b).
Wydaje się, że Piłat miał takie złudne poczucie bycia panem sytuacji – która, jak pokazuje ciąg dalszy, zwyczajnie go przerosła. Najpierw chciał odesłać Jezusa i kazać Żydom osądzić Go zgodnie z Prawem żydowskim. Potem zadał Jezusowi pytanie wprost odnośnie zarzutu, pod jakim stawiono Pana przed namiestnikiem: czy jest Królem? Pomimo twierdzącej odpowiedzi, jakby dopytywał – a więc jesteś Królem? Przekora, a może liczył, że oskarżony zmieni zdanie i uratuje się? Pojawia się wtedy wymowne pytanie Piłata odnośnie tego, czym jest prawda – można rzecz, pytanie „ogólnowojskowe”, ale jakże wymowne w tym konkretnym kontekście, czy to z mojej dzisiaj perspektywy, ale też perspektywy urzędnika, który miał świadomość, że od jego decyzji zależy ludzkie życie. Stąd próbował dalej – zestawił Jezusa z Barabaszem, zakładając, że tłum zażąda uwolnienia Króla. Znowu się przeliczył – wybrali Barabasza (w praktyce – nie tyle zbrodniarza, co rewolucjonistę, wojownika o niepodległość państwa żydowskiego)… Potem postawił na nieco przemocy – licząc, że zgromadzeni, po ubiczowaniu Jezusa, uznają, że to wystarczy i sprawa zostanie zamknięta; niestety, znowu, przeliczył się. Stąd takie wymowne słowa, że on nie znajduje w Panu winy; więcej, niejako apel do Jezusa, poza oczami gawiedzi, aby zrobił coś, pomógł jemu, Piłatowi, aby ten Go ocalił. Nie przewidział Piłat, że Żydzi postawią mu ultimatum: skazujesz Króla na śmierć jako uzurpatora przeciwko cezarowi, albo podpisujesz na siebie wyrok jako tego, który uzurpatora puszcza wolno. Ewangelia Mateusza przytacza jeszcze – pozostawione bez odpowiedzi – pytanie Piłata o to, co takiego Jezus złego uczynił, oraz dramatyczny i dość pusty gest obmycia rąk, próby uwolnienia się od odpowiedzialności za swoją decyzję, którą już znał.
Tak naprawdę, postać Piłata jest bardzo transparentna. Mały człowiek, który załapał się na intratny stołek, i może nawet chce postąpić słusznie, kierując się sercem, ale to wszystko przestaje mieć znaczenie w momencie, w którym jego pozycja, stanowisko, przywileje z nim powiązane zostają zagrożone – czyli kiedy tłum każe mu wybierać pomiędzy wiernością cesarzowi Tyberiuszowi a uwolnieniem Jezusa. Wtedy wszystkie jego pomysły i intrygi szlag przysłowiowy trafia. Jedyne, co może zrobić, to udawać, że to nie jego decyzja, że to nie on sygnuje wyrok – stąd umywa ręce teatralnie na oczach zebranej masy ludzi. Kolejny pusty gest, dla własnego spokoju.
Tu nawet nie chodzi o to, że Piłat skazał na śmierć – „przyklepał” – wyrok na Syna Bożego. Tego pewnie nie wiedział. Bardziej problem jest w tym, że nie miało dla niego znaczenia życie Jezusa po prostu jako człowieka, jego poddanego – bo liczyło się w tym momencie uratowanie, za przeproszeniem, własnego tyłka i stołka. Wartość życia, świadomość niewinności skazanego i tego, że czynił tylko dobro zostały gdzieś w tyle, jako taki wyrzut sumienia, który pewnie potem nie raz wracał i uwierał.
Ustrzeż mnie, Panie Boże, od takiego Piłatowego koniunkturalizmu. Pomóż być czytelnym, nie tylko wtedy kiedy to jest wygodne, ale właśnie przede wszystkim wtedy, kiedy to wymaga wysiłku, ryzyka, utraty czegoś po ludzku ważnego, przeliczalnego materialnie. Pozwól mniej kombinować, a bardziej zdecydowanie i jednoznacznie opowiedzieć się po prostu po stronie Boga, tego co dobre i słuszne. Tak wprost.
foto: Antonio Ciseri, „Ecce Homo” (Poncjusz Piłat przedstawiający ubiczowanego Jezusa z Nazaretu mieszkańcom Jerozolimy)