Dzisiejsza uroczystość śś. apostołów Piotra i Pawła to dla mnie ważne święto. Nie tylko dlatego, że to „ci pierwsi” (a właściwie to Piotr, Paweł nawrócił się jednak nieco później, po okresie regularnego i zamierzonego tępienia pierwszych chrześcijan), ale dlatego, jacy byli. I że wcale się ta ich współpraca jakoś wyjątkowo lekko, łatwo i przyjemnie nie układała.
Tym razem nie napiszę stricte o tekście Ewangelii – tak się składa, że ten właśnie rozważałem nie tak dawno, jakiś tydzień z hakiem temu, tutaj. Dzisiaj bardziej o ludziach.
Piotr nie był filozofem, uczonym, prostym rzemieślnikiem, porywczym i raczej zbuntowanym, wywodzącym się z niskich warstw społecznych. Ewangelia przytacza, jak nie rozumiał notorycznie tego, co mówił Jezus – za co raz został nazwany wręcz „szatanem” – do tego w godzinie próby, mimo najpierw wymachiwania mieczem w Ogrójcu (Jezus musiał uczynić cud, aby naprawić jego nadgorliwość w tym zakresie) ostatecznie uciekł, a pogrążył się, zapierając się Jezusa trzykrotnie tej samej nocy; co zresztą Pan mu wprost przepowiedział.
Paweł z kolei uczony, wybitny, zdolny, z dobrej rodziny, co doprowadziło go do bardzo gorliwego i systematycznego prześladowania pierwszych wyznawców Jezusa, i to z urzędowym umocowaniem do zamykania ludzi w więzieniu. Przekonany słuszności działania, może i by dalej, do końca swoich dni, gonił za tymi dziwnymi ludźmi, aż do pamiętnej drogi do Damaszku, gdzie najpierw go oślepił, a potem z nim rozmawiał sam Jezus.
W obydwu przypadkach życiorysy jak najdalsze od miejsca w panteonie świętych. A jednak, mówimy o pierwszym następcy Jezusa, strażniku Kościoła, a także apostole narodów, który niestrudzenie wędrował i głosił Słowo. Każdy w pewnym momencie okazał się bardzo gorliwy i oddany dla sprawy Jezusa. Historia mówi, że razem pracowali jakieś… 2 tygodnie, może. Zresztą, nie pałali do siebie specjalną miłością, co wynika znowu z kart Pisma Świętego wprost ze słów Pawła (Ga 2, 11-14 – „Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył” 🙂 ). Mowa tu o tzw. konflikcie antiocheńskim, a w szerszym wymiarze wręcz o pierwszym soborze powszechnym, zwanym jerozolimskim (49 r.n.e.). W dużym skrócie – chodziło o to, czy nowo nawróceni poganie musieli przyjmować wszelkie zwyczaje Żydów (jak twierdził Piotr), czy też nie musieli (zdaniem Pawła) – i ostatecznie zwyciężył pogląd Pawła, co oznaczało m.in. odstąpienie od obowiązku poddania się przykremu obowiązkowi obrzezania.
Być może wręcz za sobą nie przepadali – i co z tego? Dali bardzo piękny przykład – sobie współczesnym, ale i nam – że czasami to nie o lubienie i sympatię chodzi, ale o wspólną pracę w tę samą stronę ukierunkowaną, dla tego samego dobra: rodzącego się wtedy i docierającego w bólach Kościoła. Dzisiaj, może nie we wspólnocie rzymskokatolickiej, ale niedaleko, bo u braci prawosławnych, widać, że nawet z tym jest problem – mam na myśli sobór, który w pewnym sensie rozpadł się częściowo, zanim się w ogóle zaczął.
Można się podśmiewać z prostoty Piotra, można kpić z nadgorliwości Pawła. Ciekawe, czy Kościół dotarł by tam, dokąd dotarł, gdyby nie oni u Jego początków? A przede wszystkim – ile ja, siedzący dzisiaj wygodnie na kanapie i wymądrzający się z perspektywy 2000 lat – sam zrobiłem, choćby dzisiaj, dla tego Kościoła, w imię deklarowanej przeze mnie wiary?
Oni mieli naprawdę wielką wiarę – tylko potrzeba było czasu, aby ona w nich wykiełkowała, dojrzała. Nie odgrażali się innym, nie złorzeczyli, nie marnowali łaski Bożej – tylko dawali przykład taki, który najwyraźniej bardzo skutecznie przekonywał rzesze ludzi, aby także uwierzyli w Jezusa, dzięki czemu Kościół rozkwitał. A jak to jest u mnie?
To wszystko po to, aby nie zmarnować tego czasu danego każdemu tutaj. Żeby u kresu móc powiedzieć, jak to napisał do Tymoteusza zresztą właśnie Paweł:
Najmilszy: Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkich, którzy umiłowali pojawienie się Jego. Pośpiesz się, by przybyć do mnie szybko. Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie /Ewangelii/ i żeby wszystkie narody /je/ posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków! Amen. (2 Tm 4,6-9.17-18)