To książka, do której podchodziłem z dystansem – mimo, iż autora znam zarówno z działalności w redakcji programów katolickich TVP, jak i z będących treścią wspomnianej książki felietonów, jakie od lad publikuje na łamach Tygodnika Powszechnego (wpisująca się w, modny dzisiaj, trend wydawania w wersji książkowej zbiór twórczości publikowanej w prasie przez jakiś okres czasu – tu za lata 2012-2015). Trochę sobie leżała, ale w końcu po nią sięgnąłem. Co ciekawe, docenił ją także mój pięcioletni synek – który… wziął długopis i porysował co nieco po okładce 🙂 W tym miejscu pewnie niektórzy nerwowo się przeżegnają – chodzi bowiem o, ni mniej ni więcej, Felietony diabelskie Marka Zająca, które wydał jezuicki WAM.
Tak naprawdę, felietony Marka Zająca w pewnym sensie stanowiły argument, jeden z kilku, dla którego w miarę regularnie (choć różnie to wychodzi…) czytuję TP – obok tekstów m.in. bp Rysia, wstępniaków ks. Bonieckiego i kilku innych. Jak pisze wydawca:
Ironiczne, inteligentne, dające do myślenia. Bóg nazywany „Nieprzyjacielem”, Jezus zwykłym „Cieślą”, a papież „oberklechą”? Autor w przewrotny sposób opisuje rzeczywistość, nazywając Polskę „nadwiślańskim krajem wariatów”. Mnóstwo satyry, karykatury i błyskotliwego dowcipu z piekła rodem. Znasz „Listy starego diabła do młodego” C.S. Lewisa? Jeśli tak, musisz sięgnąć także po „Felietony diabelskie”. Jeśli nie, już teraz poznaj demona Krętacza i jego szatańskie pomysły bezczelnie drwiące z człowieka zwanego „pacjentem”.
Sfera pojęciowa tekstów to osobna bajka – być może nie zrozumiała dla przypadkowego czytelnika. Nieprzyjaciel = Bóg, Cieśla = Jezus, oberklecha = papież, katabas = ksiądz, Rybołap = św. Piotr, pacjent = człowiek. I wieeeele innych.
Ktoś mógłby powiedzieć – ee, facet na łatwiznę idzie, krytykować to każdy potrafi. Być może – natomiast ja nie mam wątpliwości, że trzeba posiadać naprawdę duży talent, a przy tym zmysł obserwacji, aby opisywać wydarzenia każdemu (większości?) z nas znane z codziennego życia, łatwe do zidentyfikowania, w taki sposób, jak czyni to w swoich felietonach Zając. Słowo, które najbardziej mi pasuje do tej twórczości – to groteska. Bo jak inaczej nazwać cykliczną korespondencję, w ramach której każdy list zaadresowany jest do „mojego drogiego Piołuna”, a podpisany „Twój kochający stryj Krętacz” (który to stryj dość mocno niejednokrotnie gani młodszego czarta)?
Ładnie o książce napisał Jan Turnau:
„Tygodnik Powszechny” poświęca Księciu Ciemności w każdym numerze zgrywny wielce tekścik Marka Zająca, wydawnictwo WAM wraz z tymże tygodnikiem zrobiło teraz z niektórych tekstów sympatyczną książkę pt. Felietony diabelskie. Miłą nie dlatego, że obrzydliwość moralną złego ducha udowadnia tam Zając wszem i wobec. Poniekąd wręcz przeciwnie: w swojej wersji Listów starego diabła do młodego C.S. Lewisa czyni autor z tego pierwszego demona stałego krytyka polskich (nie)porządków kościelnych w tak przewrotny sposób, jakby był on Zającowym sobowtórem.
Zając w tych felietonach po prostu bardzo umiejętnie prowokuje – dawno nie widziałem (czytałem) słów, które w bardzo ironiczny sposób punktują poszczególne zachowania czy postawy, niestety, bardzo takie „moje”. To zmusza do myślenia i zastanowienia, szczególnie nad – z lubością stanowiącymi cel autora – takimi wadami jak: przesadna duma narodowa, poglądy o wyjątkowej roli Polski w chrześcijaństwie, quasi-mesjaniźmie narodu, pomieszaniu wartości narodowych z katolickim w kontekście ruchów radykalnych, nacjonalistycznych, zbytniej pewności siebie i własnej nieomylności u duchownych, pozorowaniu postaw ludzi wzorowych, wierzących i praktykujących, odgrywaniu jakby przedstawień przed Bogiem. Tymczasem, co w jednym z felietonów jest wypunktowane wprost, przecież Bóg wszystko wie 🙂
To wszystko bardzo umiejętnie zestawia z nauczaniem Jezusa w Ewangelii – nie raz i nie dwa razy wskazując w sposób oczywisty na niezrozumiałą, choć ugruntowaną, całkowitą rozbieżność pomiędzy tym, jak być powinno, a tym jak jest. Trudno się w takiej sytuacji nie zastanowić – i to jest bardzo pozytywne.
Książeczka leży w dużej ilości w Empikach – polecam, jeśli ktoś się waha, przekartkować ją i spróbować przeczytać po ostatnim akapicie w wybranych, choćby i losowo, kilku rozdziałach. Bo choć całe teksty są świetne – wyjątkowo udane są właśnie konkluzje autora, celne do bólu.
Lektura tej książki – pomimo ironii i groteski, w jakiej jest utrzymana – jest bardzo pouczająca i twórcza. Nic tak nie pobudza do myślenia, jak sytuacja, kiedy ktoś po prostu, po kolei, punktuje poszczególne moje własne wady 🙂