Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A więc: poznacie ich po ich owocach. (Mt 7,15-20)
Pomimo, że te słowa padły i zostały spisane ok. 2000 lat temu, to wydaje mi się, że my dzisiaj mamy w tym zakresie – rozeznania, co jest dobre i złe – o wiele trudniej niż współcześni Jezusowi.
Czasami naprawdę zazdroszczę eremitom – czy to takiemu Karolowi de Foucauld (ten od Małych Braci Jezusa), czy to kamedułom, albo innym zgromadzeniom żyjącym czy to w klauzuli, czy po prostu w małych pustelniach, daleko od tego, co jest wielkie, głośne, przytłaczające. Nie jestem żadnym biznesmenem, nie kieruję żadną wielką korporacją, a mimo – teoretycznej – prostoty w tym kontekście spraw, z jakimi się stykam w moim życiu (normalnym, do bólu zwyczajnym), nie raz i nie dwa razy chciałbym zniknąć i po prostu pobyć sam, daleko, w ciszy. Tylko w obecności Boga.
W Polsce i tak nie jest źle – widząc nagrania z krajów Europy Zachodniej, USA czy też choćby Japonii, można powiedzieć: u nas tych przekazów, informacji, treści naokoło i tak nie jest dużo. Czyżby? Ja mam wrażenie, że pewnymi przekazami jestem bombardowany z każdej strony – i to zwyczajnie męczy. Człowiek – bez względu na to, co robi – chyba podświadomie i naturalnie poszukuje przestrzeni dla siebie, spokoju, ciszy. A nade wszystk0 – miejsca, czasu i przestrzeni, aby usłyszeć Jego. Porozmawiać z Bogiem. Modlić się.
Tych „fałszywych proroków”, o których mówi Jezus, można rozumieć co najmniej na 2 sposoby. Z jednej strony jako wartości i sprawy, które są pokazywane, sprzedawane jako ważne, dobre (albo neutralne – więc nie złe przecież), zatem nie ma przeszkód, nie ma nic złego w tym, że się po nie sięgnie i skorzysta; tym bardziej, że (prawie) każdy to robi. No co ty, nie weźmiesz? Jaaa… Z drugiej strony chodzi po prostu o przekazy wprost odnoszące się do wiary i spraw najważniejszych. Nowe objawienia, nauki, jakieś proroctwa czy wizje… Tak, sfera wiary dla niektórych ludzi może być w naszym kraju pokazywana przez Kościół może mało interesująco, formalistycznie, na zasadzie: Kościół w kontrze do (prawie) wszystkiego wokół, bez propozycji pozytywnych a stawania w opozycji to raz do tego, to raz do tamtego, z przywiązywaniem uwagi do w kółko tych samych zagadnień, bynajmniej nie będących osią i sednem troski kościoła (eutanazja, in vitro, seks pozamałżeński). Być może upraszczam nieco, choć chyba nie. To był i jest problem, który równocześnie w wielu miejscach na szczęście jest rozwiązywany na bieżąco: nowe wspólnoty, ruchy, duszpasterstwa, i to w ramach Kościoła, a nie szukania wrażeń gdzieś na opłotkach.
Jest taka kapitalna myśl św. Augustyna: „uczyniwszy na wieki wybór, codziennie wybierać muszę”. Wybór to jest coś, co dokonuje się dokładnie co chwilę, stale, permanentnie. Dziecko może wybrać, czy powie rodzicowi prawdę czy nie, czy pójdzie do szkoły czy na wagary. Małżonek może wybrać, czy dochowa wierności, czy zdradzi, czy będzie uczciwy wobec rodziny czy nie. Co niedzielę wielu z nas walczy – iść na Mszę czy nie iść. Ja bardzo często mam problem, może trywialny – usiąść i napisać, podzielić się słowem, czy poleżeć na kanapie z książką czy przed TV. Pokusy na miarę każdego z nas, skrojone jakby na wymiar. Wyborów dokonujemy sami, a nierzadko doradzamy innym.
Pytanie jest całkiem proste – czy to, co się dzieje, konfrontuję z tym, co mówił Jezus, co wynika z Ewangelii? Takie amerykańskie, przytaczane czasami w żartach, sformułowanie WWJD czyli „what would Jesus do?” jest bardzo trafne i w prosty sposób oddaje sedno: co by zrobił Jezus na moim miejscu? Albo inaczej – jak by Jezus na to spojrzał, co by pomyślał o tym, co właśnie dzisiejszy świat wciska mnie w jakiś mniej czy bardziej krzykliwy sposób.
Bardzo jest istotne to, co Pan mówi na zakończenie: po owocach ich poznacie. Słowa są lekkie, przyjemnie się ich słucha, i zapewniają bardzo wygodne poczucie oderwania od czynów. Mówienie niewiele kosztuje, to tylko (aż?) deklaracje, z których można później tak czy inaczej wybrnąć, albo po prostu je zignorować. Bycie dobrym to nie tylko świadectwo dawane słowami – też ważne – ale przede wszystkim świadectwo życia, podejmowanych decyzji i tego, kiedy co jak robię. Dopiero wtedy, w świetle czynów, moje słowa stają się wiarygodne.
To może zabrzmieć groźnie – kto wie, czy człowiek działający w najlepszej wierze, wierzący, nie działa i nie staje się takim fałszywym prorokiem, którego działania owoce wcale ostatecznie nie będą dobre. To wszystko nie będzie warte przysłowiowego funta kłaków, jeśli będzie budowaniem pozycji i lansowaniem samego siebie, a nie zakorzenionym w Bogu oddawaniem chwały Panu. Wybieraj: czy chcesz być celebrytą, czy narzędziem w ręku Najwyższego. Pozwól, abyś przyniósł Bogu dobre owoce – aby Bóg w tobie zaowocował.