14 września 2017 r. – tak, tradycyjnie mam ok. dwutygodniowy poślizg – ogłoszono nominację, którą papież Franciszek, jak to ma w zwyczaju, sporo namieszał. Uwielbiany w Krakowie tamtejszy sufragan bp Grzegorz Ryś został mianowany nowym metropolitą łódzkim (w miejsce, nota bene, abp. Marka Jędraszewskiego, który to właśnie z Łodzi objął metropolię krakowską). Tu dosłownie kilka moich przemyśleń na ten temat.
Bpa Grzegorza nigdy nie miałem przyjemności poznać, natomiast od czasu pewnego – i to sprzed jego nominacji biskupiej – obserwowałem dyskretnie i czytałem tu i ówdzie. Przede wszystkim pewnie w felietonach w TP, które przejął był on, o ile pamiętam, mniej więcej równolegle z nominacją biskupią (10 lutego 2011 r. zmarł nagle jego poprzednik w tej rubryce, śp. abp Józef Życiński, on zaś nominację biskupią otrzymał w dniu 16 lipca tego samego roku). Tekstach krótkich, może nie prostych, ale ujmujących, i odnoszących się tylko do spraw wiary, jedynego w swoim rodzaju komentarza dla danego omawianego tekstu biblijnego. W TP arcybiskup nominat pisuje nadal w rubryce „Okruchy słowa”, i o by tak dalej 🙂
Ks. Grzegorz Ryś to biskup, który jest bardzo mało odpowiadający standardom dzisiejszych dziennikarzy – trudno go zaszufladkować jako katolika „zacofanego” (toruńskiego) czy „postępowego” (łagiewnickiego). Wymyka się takim kryteriom – bo i dla TP pisze, ale nie stroni od uroczystości związanych z mediami toruńskiego redemptorysty. To człowiek Kościoła na pewno otwartego na wszystko i na wszystkich, a nie uciekającego do przysłowiowej zakrystii czy kruchty przed problemami i wyzwaniami, które przed Kościołem stoją dzisiaj, wszystko co nieznane czy mniej zrozumiałe zrównując ze złem. Człowiek, który powiedział chyba najmądrzejsze znane mi zdanie na temat relacji duchowieństwa i polityki (rozmowa z Błażejem Strzelczykiem dla TP z 2016 r.):
Mnie naprawdę nie interesuje, który biskup ma jakie poglądy polityczne, byleby nie wnosił ich do Kościoła w sposób, który uniemożliwi później spotkanie przy ołtarzu, bo ktoś się poczuje obco w tym gronie.
Człowiek, który zamiast politykowania i zajmowania się w mediach ocenami tego czy tamtego polityka albo projektu ustawy, woli pisać o Piśmie Świętym czy historii Kościoła, albo spotkać się z młodzieżą, neokatechumenatem czy wspólnotą charyzmatyczną. Organizował inicjatywy ewangelizacyjne na krakowskich stadionach (zresztą od lat szefuje w KEP Zespołowi ds. Nowej Ewangelizacji) – może właśnie tu jest zamysł papieża, aby dlatego właśnie abp. Grzegorza wysłać do Łodzi, gdzie – pomimo trudnej diecezji, z jednym z najniższych w Polsce odsetkiem osób praktykujących wiarę – nowe wspólnoty w Kościele rosną bardzo prężnie? Diecezji, dodajmy, historycznie i etnicznie mocno zróżnicowanej, choć to najmłodsza metropolia w naszym kraju (od 2004 r., od 1992 r. archidiecezja podległa bezpośrednio Stolicy Apostolskiej). Dostaną bardzo dobrego pasterza. Nie dostaje dreszczy, gdy słyszy hasło „przystanek Woodstock” – bywał tam. Zaangażowany w dialog ekumeniczny – z Żydami, z Kościołami chrześcijańskimi, uczestnik modlitw ekumenicznych w intencji uchodźców (poproszony o ich prowadzenie, sam zasugerował, że powinny mieć charakter właśnie ekumeniczny). Co roku głosi rekolekcje dla środowisk „Tygodnika”, „Więzi” i „Znaku”. Poza tym zawsze znajduje czas, aby poprowadzić jedną z grup pieszej pielgrzymki na Jasną Górę. Dostaną w Łodzi człowieka, który nie tylko dzieli się swoją wiarą, ale w przestrzeni wiary szuka razem z powierzonymi mu ludźmi.
Człowiek pełen pokory wobec innych, nie ferujący wyroków imieniu Pana Boga. Gdy, w programie telewizyjnym na żywo, został zapytany o opinię o ks. Jacku Międlarze CM, odpowiedział: „Wie pan co, ja mam takie głębokie przekonanie jako ksiądz i jako biskup, że człowieka się łatwo z Kościoła wyrzuca. Ale zaprosić go z powrotem jest strasznie trudno. Pan właśnie chce wyrzucić księdza z Kościoła tylko dlatego, że ma radykalnie inne poglądy, i to w dodatku polityczne. Ja nie mam ochoty nikogo wyrzucać z Kościoła. Bo wiem, co znaczy najpierw wysłuchać człowieka, który poczuł się wykluczony, a później zaprosić do Kościoła”.
Wyważony, spokojny, dosłownie ważący słowa – co słychać w jego sposobie wypowiedzi. Jak to kiedyś opisał Piotr Żyłka z Deonu, nie znając jeszcze abp. Grzegorza: „cicho, ledwo dało się go usłyszeć, strasznie wolno i robiąc nieznośnie długie przerwy między kolejnymi zdaniami”. Ale warto poczekać, słuchać do końca. Forma może i prosta – ale jak pełna treści. Człowiek, który o Słowie Bożym mówi po prostu prosto, ale w taki sposób, że czujesz, że on tym żyje, że to nie jest wyuczone, ale jego własne doświadczenie wiary. Wydaje się, że wpatrzony w pewien sposób mocno w postać św. brata Alberta Chmielowskiego – w końcu apostoła także Krakowa – któremu poświęcił książkę: „Brat Albert. Inspiracje” (którą ja akurat znalazłem, hmm, u źródła – tj. w pustelni sióstr albertynek w zakopiańskich Kalatówkach podczas górskich wędrówek latem 2016 r.). Nie dziwią w tym kontekście słowa, które wybrał na swoją dewizę biskupią: „Virtus in infirmitate” czyli „moc w słabości”, która się doskonali (2 Kor 12, 9b).
To biskup bliski ludziom, a równocześnie zdystansowany wobec swojej własnej „godności biskupiej”, jak to się utarło nazywać. Co najlepiej obrazuje zdjęcie u góry, kilka lat wstecz – Rzym, zmęczony mocno bp Grzegorz z trudem dociera na szczyt do klasztoru św. Sabiny, pchając przed sobą wózek inwalidzki z Janiną Ochojską. Nie wjechał tam (dało się? nie wiem…), nie „zaszczycił swoją osobą”, ale jak każdy inny nie dość, że sam się drapał pod górę, to jeszcze z takim ciężarem.
Nad różnej maści uroczystości, rauty i celebry wolał chleb powszedni biskupa pomocniczego: wizytacje, odwiedzanie kolejnych parafii, bycie z ludźmi, przy nich i dla nich. Niejedna osoba, którą poznał w duszpasterstwie szeroko pojętego Krakowa, dostawała od niego smsy, w których pisał, że „kibicuje” temu czy innemu przedsięwzięciu. Dzięki temu ludzie wiedzieli, czuli, że ich biskup nie tylko po prostu jest i sprawuje urząd – ale jest z nimi, pamięta, żyje ich sprawami. Nic dziwnego, że w rozmowie z rzecznikiem Episkopatu po nominacji do Łodzi stwierdził:
Ja mam zasadę żyć z Kościołem. (…) Teraz dla mnie istotne jest bycie z Panem Jezusem. Na niczym innym się tego nie zbuduje. Przeżywam to, co ciągle innym powtarzam, że na każdym takim zakręcie, na progu trzeba sobie postawić Kerygmat, otworzyć się na wydarzenie Pana Jezusa i na Ducha Świętego. Muszę bardzo mocno patrzeć w oczy Panu Jezusowi. Myślę, że jest to jest ważniejsza wiedza, niż ta niewiedza o Kościele w Łodzi.
Prosty i przystępny, dla każdego znajdował czas i miał dobre słowo – a zarazem przecież naukowiec, znany historyk, wykładowca, autor kolejnych publikacji. Który w tym wszystkim znajdował czas, aby poprowadzić pogrzeb bezdomnej kobiety, która zmarła zimą na początku tego roku. Nie odmówił.
W dniu ogłoszenia nominacji na metropolitę łódzkiego tak się złożyło, że w krakowskim kościele św. Barbary bp Grzegorz wieczorem odprawiał Mszę Świętą w rocznicę powstania portalu Deon.pl. Jak odnotował Błażej Strzelczyk, powiedział wtedy w homilii:
Ta przemiana, która się we mnie dokonuje, musi się przekładać na rzeczywistość, która jest wokół mnie, i to nie tylko najbliższą, wspólnotę czy Kościół, ale w formie odpowiedzialności za cały świat. Kościół jest dla wyjścia w stronę świata, dla przemiany świata, nie jest dla siebie.
Ja mu dzisiaj życzę, aby nigdy nie zabrakło mu od Boga pochodzących sił, Jego łaski i tego wyjątkowego „czegoś”: mądrości w sterowaniu, może bardziej prowadzeniu Kościoła łódzkiego. Nie takiej, która działa w myśl zasady „dziel i rządź”, ale bardziej po myśli „przyszedłem, aby służyć” i słuchać ludzi – po ojcowsku, i kapłanów, i świeckich. Pchaj tych ludzi ku Bogu, oby skutecznie 🙂
Gdzieś tam cicho liczyłem, że może za 3 lata bp Grzegorz Ryś trafi do nas, nad morze… Ale widać, Bóg chciał inaczej.
A tylko cieszyć może, tak na marginesie, że tego rodzaju kościelny „awans” może spowodować, że głos nowego metropolity łódzkiego będzie bardziej słyszalny i liczący się w Episkopacie Polski.
zdjęcie z profilu Dominika Jurczaka na Facebooku